Poszukiwanie sensu życia jest jednym z najstarszych i najdonioślejszych, ale i najbardziej frustrujących zajęć ludzkości. Porażki w tym poszukiwaniu stanowią nie tylko przejaw dzisiejszych kryzysów kulturowych i cywilizacyjnych, lecz należą także do głównych ich powodów. Dzisiejsza sztuka i literatura niejako żywi się nimi. Kiedyś analizując dzieło literackie, należało odpowiedzieć na pytanie: "CO AUTOR CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ"; dziś nawet najwięksi autorzy poszukują jedynie nowych środków wyrażenia beznadziejności życia.
Michał Heller


Kiedy czytam, zawsze mam wrażenie, jakbym jadła. Natomiast potrzeba czytania jest jak nieznośny wilczy głód.

Susan Sontag


Literatura to próba zapisania na jakiś twardy dysk tego, co masz na pulpicie.
Agnieszka Wolny-Hamkało

wtorek, 15 maja 2012

Cieniem jesteśmy


Wojciech Staszewski, Ojciec.prl, Warszawa 2012

Oczywiście Ignacy Karpowicz ma rację, że "każda opowieść o ojcu jest opowieścią o jego dziecku", ale opowieść Staszewskiego o Staśku/Staszku jest także opowieścią o matce (lub jak wolicie: o nieobecności matki). W dalszej kolejności: o żonach Staszka i jego synu. Wszystkie te historie, niczym pajęcze nici, plotą się w misterną pajęczynę zależności, niemożności, nieumiejętności i innych codziennych ości, które sprawiają, że wyrasta z nas to, co wyrasta, choć wcale nie jesteśmy pewni, że tak to miało być. Ba, czasem jesteśmy najzupełniej pewni, że to nie tak miało być, zupełnie nie tak...

Na życiu Staszka, narratora powieści, zaważyła śmierć matki. Mógłby powtórzyć za Borkowską: "W układzie rodziny matka okazuje się elementem stałym, niewymiennym, nieredukowalnym, a jej strata ma charakter bezpowrotny. Ojciec należy do zupełnie innego porządku. Jego nieobecność nie jest raną, ale dziurą, którą należy załatać". Ale znajduje słowa własne: 

Dla mnie krzyżem pierworodnym będzie śmierć mamy. Da się tym wytłumaczyć choćby złe oceny w piątej klasie, pierwszą trójkę na semestr z biologii, pierwszą, jeśli nie liczyć rosyjskiego, ale to nic dziwnego, to patriotyczny obowiązek Polaka. [...]
Da się tym wytłumaczyć problemy w relacjach z kobietami. W dziewczynach będę szukał matki, w terapeutkach-matki, a z wierszy Wojaczka zapamiętam tylko ten o kiełbasie, matce jadalnej. [...]
Kiedy grabarze opuszczają trumnę do grobu, robię się blady jak gładź gipsowa z reklamy farb. Zaciska mnie coś przerażającego od środka. Na plecy dostaję tę trumnę w sensie metaforycznym, żeby ją nieść przez całe życie. (44-45)

A jeszcze niedawno czuł tak:

Mama nie powinna się tak męczyć. Nadciśnienie zaciska się jak pętla na jej sercu. [...]
W przedszkolu bałem się, że mama nie wie, co to czerwone światło. Kiedy powiedziała nam o tym pani Zosia, wredna PRL-owska przedszkolanka, długo tłumaczyłem to mamie. Żeby nie wyszła na czerwonym na ulicę, bo mógłby ja przejechać samochód. Byłem pewien, że jest głupia jak kura. Kura podwórkowa, kura domowa, kura PRL-owska.
Jestem dla mamy małym potworkiem. Rozmawiam z tatą przez telefon, tata jest w pracy, a mama na rencie, to już jest parę stopni  różnicy w hierarchii.  Z tatą można pogadać o rzymskich bogach, a mama akurat chce mnie porozśmieszać. Wygłupia się, może nawet łaskocze Stasia. Krzyczę do niej tekstem zasłyszanym w ostatnim odcinku "Kapitana Klossa": -Won! 

Więc Stasiu z raną, chwilowo bez dziury do załatania. Ale los bywa przewrotny - miast standardowej dziury przyszykuje dla Stasia wielką wyrwę, jak lej po bombie, i zamyśli sobie, żeby Stasiu łatał. Latami. I Stasiu łata. Dobrze mu idzie, tylko coś jakoś tak jakby ... -

Piętnaście i pół roku później [Stasiu ma lat 18] zamienimy się rolami. Ja się nim będę opiekował. Nigdy nie będziemy partnerami, dwoma dorosłymi facetami - ojcem i synem. Bo czas, kiedy to będzie możliwe, przesramy. (176)

Proza Staszewskiego dotyka najboleśniejszych aspektów egzystencji, ale czyni to według napoleońskiej zasady: trzeba się śmiać, żeby nie płakać. Zawsze jest po górkę. Pod górę. Góry to, poza wszystkim, jedyna płaszczyzna porozumienia ojca z synem, jedyna ich wspólna pasja; jedyne miejsce, w którym wszystkie szlaki zdają się utarte i przewidywalne. No, może czasem burza albo brak miejsca w schronisku, ale po burzy - wiadomo: spokój, a zamiast schroniska - namiot. A w życiu jakoś tak się dziwnie plecie...
Prawdziwe bajki są po to, żeby autor miał sobie co opowiadać. Historię, która pomoże mu się odnaleźć w otaczającym świecie (107). Więc ojciec snuje bajkę o mitycznej Bydgoszczy, w której, równie dobrze jak na Uranie, pojawić się może w każdej chwili polski prezydent Ubama; syn zaś o mitycznym dorastaniu u boku ojca: książkowego mędrca bez umiejętności życiowych. (154)

Nie do pomyślenia było, żebym się przed ojcem odsłonił. Pół mojego dojrzewania to gonienie króliczka, zakochiwanie się, fantazjowanie, znoszenie odrzucenia i znów fantazjowanie. Nie było opcji, żeby o tym pogadać z ojcem. Nie było opcji, żeby nauczyć się czegoś na jego doświadczeniach. (155)

I że niby potem człowiek już wie jak postępować z własnym synem? Takie tam pitolenie... - nie wie.
I tak jest antywzorem, ojcem z minionej epoki.

A gdyby tak opowiedzieć tę historię innym językiem, w innej konwencji, dać inne zakończenie...?
Kiedy wszystko tu do siebie pasuje, wszystko jest na swoim miejscu. Po prostu nie mogło być inaczej.
Taki los...

Słońcem byliśmy
Cieniem jesteśmy
Słońcem będziemy
Dziećmi swych dzieci


A jeśli do Stasia, Staszewskiego znaczy, zajrzeć by czasem, to tu:

http://staszewskibiega.blox.pl/html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam

AddThis