Nie ma różnicy w
rodzeniu tekstów i rodzeniu dzieci.
W obu wypadkach
termin z grubsza wyznaczony. Bywa – precyzyjniej niż z grubsza. Dead line. Nie ma ucieczki.
Jedne najpierw
rodzą tytuł czyli imię.
Potem długo
czekają na wypełnienie formy treścią; bo jak dziewczynka, to coś tam, a jeśli
chłopiec, to też jakiś pomysł.
Inne rodzą od
końca: ostatnie zdanie już jest, celna pointa, pokazany lwi pazur; będzie
lekarzem, albo prawnikiem, jeśli dziewczynka, to może aktorką.
Zdarzają się
twórczynie metodyczne: autor, tytuł, wstęp, rozwinięcie, zakończenie;
zaplanowane, poczęte, urodzone o czasie w sposób naturalny.
Rodzić dzieci i
teksty o rodzeniu są zdolne tylko One.
I tylko One wiedzą,
o czym piszą.
I tylko One
potrafią przeczytać to ze zrozumieniem.
W zalewie akcji
społecznych stawiających sobie za cel humanizację opieki nad kobietą ciężarną i
opieki okołoporodowej („Rodzić po ludzku”); wśród rozlicznych publikacji
demitologizujących macierzyństwo i sprowadzających je na ziemię z wyżyn
absurdalnego nieba (blogi autorek takich jak Frustratka czy Zimno, także blog
piszącej tej słowa oraz blogi skupione wokół inicjatyw Macierzyństwo Bez Lukru
czy blogu-forpoczyty książki „Macierzyństwo non-fiction” zatytułowanego
Metamacierzyństwo; publikacje książkowe:
Elif Safak Czarne mleko;
Rachel Cusk, A Life’s Work, Arlington
Park; Jill Smokler, Wyznania upornej mamuśki,
Manuela Gretkowska, Polka; Anna
Nasiłowska, Księga początku; Justyna
Bargielska, Obsoletki, Sylwia
Chutnik, Mama ma zawsze rację i wiele, wiele innych) bardzo silnie brzmi
wciąż głos poetek.
Wrażliwość
motyla, zdolność werbalizacji stanów granicznych oraz możliwość nadania
doświadczeniu jednostkowemu wymiaru ogólnokobiecego poprzez naturalistyczny
opis i metaforyczną pointę czyni poezję szczególnie nośnym wehikułem doznań
towarzyszących rodzeniu.
Pierwszy ważnym
dla mnie tekstem był ten[1]:
Małgorzata
Hillar
Wrośnięte korzeniami w ciemność
Tu się wszystko zaczyna
i wszystko kończy
Obnażone ciało
nie służy
pieszczotom
Rozwarte uda
nie oczekują
rozkoszy
Cieniutkie trawy
miłości
zamieniły się
w sine wodorosty
Szept najcichszy
w krzyk
Zęby rysują
na skórze
czerwone półksiężyce
Samica gryzie
własne łapy
Nie gaśnie
czarne piekło
brzucha
Pod napalmem bólu
rozpada się
wstyd i godność
Białe ściany
białe fartuchy
patrzą obojętnie
jak ludzkie zwierzę
uczy się wyć
Jak rośnie w nim
nienawiść
do nasienia nadziei
Wrośnięte korzeniami
w ciemność
nie chce wyjść
na światło
Jakby wiedziało
że rodzi się po to
żeby umierać
I zabolał.
Małgorzata Hillar |
Cały tomik „Czekanie na Dawida”
(1967) otwiera przed czytelnikiem perspektywę kobiety ciężarnej, w końcu:
rodzącej a w finale wybiegającej myślą daleko w przyszłość, która przechodzi
przez swoistą, użyjmy formuły Anny Świrszczyńskiej z wiersza „Ogniotrwały
uśmiech”, kąpiel ognia; ciemną noc
ciała dla postronnego obserwatora absolutnie niedostępną fizjologicznie,
emocjonalnie i duchowo.
Żadne tam słodkie lenistwo ociężałej
matki-Polki, która nosi pod sercem owoc żywota i syta niczym miodna pszczoła,
oczekuje rozwiązania.
Żadnych eufemizmów, którymi karmi
się masową wyobraźnię: różowych bobasów w różowych koronkach; rozanielonego
uśmiechu półprzytomnej ze zmęczenia, ale jakże szczęśliwej matki: nareszcie
matki, odtąd już niemal wyłącznie matki, przede wszystkim matki, ponad wszystko
matki - instynktu macierzyńskiego na dwóch obolałych spuchniętych nogach, które
wszak nie oczekują już niczego poza wzuciem domowych - do wyboru: paputków,
kapciuszków, laczków...; nawału, zalewu, potopu macierzyńskich uczuć
natychmiastowych, bezwarunkowych i otoczeniu się udzielających.
Jest obnażone ciało, krzyk; zwierzęca, instynktowna
reakcja na ból- nie- do- zniesienia: łapy, zęby, skóra...; jest czarne piekło
brzucha (a były Czarne wnętrza maków...);
podeptana godność i wstyd – przecież wyjąca samica nie powinna się wstydzić,
zwłaszcza białych fartuchów...
Są białe ściany:
porodówka to czy kostnica?
Tu się wszystko zaczyna i wszystko kończy.
Jest i dziecko. Wrośnięte korzeniami w ciemność. Nie chce wyjść na światło. Jakby wiedziało...
O, zapytajcie
Dzisiejsi Gniewni Trzydziestoletni, Gniewne Trzydziestoletnie, zapytajcie
Własne Matki o te trupio białe najtańsze kafelki (płytki i ceramika, glazura i
terakota – nasze wzornictwo ogranicza tylko twoja wyobraźnia...) po wszystkim
spłukiwane szlauchem jak w rzeźni.
O, zapytajcie,
bywalcy prywatnych szpitali z klimatyzacją, pojedynczymi pokojami z łazienką i
plazmą na ścianie; z porodami w wodzie i znieczuleniem na życzenie; zapytajcie
Własnych Ojców, bakteriowozy niemile widziane, machających spod okien żonom w
oknach stojącym, czerwonym pijanym goździkiem, o rozmiar ich bezbrzeżnej
niewiedzy na temat rodzenia.
I rośnie w
ludzkiej samicy, w ludzkim zwierzęciu, niechęć do nasienia nadziei.
Bo nie było w
sześćdziesiątym siódmym nadziei na Rodzenie po Ludzku; bo musi boleć, czego się drze;
bo nie rozumiał zwierz ni człek, że może boleć po ludzku a i szept najcichszy w
krzyk zamieniony być może, a nie w wycie.
***
W roku 2006
ukazała się edycja utworów zebranych Małgorzaty Hillar z Posłowiem Tadeusza
Linknera i zaskakująco obszernym komentarz do Czekania.
A w nim:
Pierwszy cykl w tym tomiku zamyka tytułowy jego wiersz
„Ogień”, zapowiadający i zarazem opowiadający to momentalne zdarzenie, kiedy to
poczyna się nowe życie. Ona najpierw nie umie się z tym pogodzić i nie chce się
bezwolnie poddać naturze [...]. Wiele mamy tutaj psychofizycznych reakcji
kobiety, u której poczęcie życia Hillar porównuje z przestawioną nagle na inny
proces produkcyjny fabryką. Ale już się stało i na nic zdadzą się teraz
wyrzekania i humory.
W
drugim i ostatnim cyklu tego tomiku, o mówiącym tytule „Brzuch”, mówi się już
tylko o doznaniach matki oczekującej narodzin dziecka. Pomimo chimerycznych
zachowań kobiety w tym stanie...[...]
Ale natura jest nieubłagana. Do macierzyńskiego stanu
trzeba się przyzwyczaić i o tym też tutaj się mówi.
[...]
Prawa natury są jednak nieubłagane [...]. Narodziny są uznane tutaj za cud
natury i za ich sprawą matka zyskuje nadludzką i boską postać. [...]
I na tym Hillar powinna skończyć swoją poetycką
opowieść o macierzyństwie i mogłaby już nie pisać o groźbie atomowej zagłady,
ale takie były wtenczas czasy i nie było na to rady. Najlepiej przed
plakatowymi hasłami obroniły się z jej macierzyńskich wierszy opowiadające
fizjologię narodzin ...[...]
Miłosna
ekstaza zamieniła się w cierpienie, które tutaj okazuje się pomimo wszystko
godne, nie zatracające ani na chwilę miłości matki do dziecka. Zresztą, jakże
mogłoby być inaczej, jeżeli opowiada się tu z taką czułością przyzwyczajanie
się matki do rozwijającego się w niej płodu, a potem broniącej z taką
determinacją nowo narodzone życie przed cywilizacją śmierci. Później powie o
tym raz jeszcze Hillar z pewną nutą
feminizmu i pacyfizmu ... [...].
W
jej wierszach jest wiele gorzkiej prawdy, do której ma prawo właśnie kobieta z
racji swej mitycznej roli pełnionej w życiu i dla życia. Kobieta, która tak
bliska prawom natury, dojrzewa do narodzin dziecka i spełnia swoje powołanie.
[...]Bohaterka Hillar, sprawiająca tutaj wrażenie porte-parole autorki, już się
z tym pogodziła , że stając się matką przestaje się być kapłanką miłości. Gdyby
było inaczej, nie rezygnowałaby z pewnych wierszy w „Gotowości do
zmartwychwstania”, kiedy to pominęła utwory mogące budzić niesłuszne
przekonanie o niechcianym macierzyństwie.[2]
Żesz, foch nasz
codzienny. Foch kobiecy – nie chcieć!
Choćby:
bezwolnie poddać się prawom natury;
nie chcieć zakończyć swej opowieści o doznawaniu, doświadczaniu macierzyństwa w
jedynie słusznym momencie – ale takie
były wtenczas czasy i nie było na to rady. Jakby czasy miały tu cokolwiek
do rzeczy; jakby pisanie o groźbie
atomowej zagłady (oraz wielu innych sposobach unicestwiania życia, które
wymienia Hillar, a o których Linkner nie napomyka; tylko ta atomowa zagłada, bo
tak łatwo sfałszować pewną nutę feminizmu
i pacyfizmu i zagrać piosenkę o plakatowych hasłach-zaplątała się nam
poetka niepotrzebnie...) było pod piórem kobiety co najmniej niestosowne –
wszak „najlepiej przed plakatowymi hasłami obroniły się z jej macierzyńskich
wierszy opowiadające fizjologię narodzin”; jakby manifesty polityczne i
ideologiczne przynależały tylko do świata mężczyzn, którzy - jeśli zajdzie
potrzeba, ale raczej przecież nie zajdzie...-mogą i w kwestii kobiecej manifest
stosowny zredagować.
Kobieta
jest bytem fizjologicznym, spełnia się rodząc. Dzieci. Dojrzewa do
macierzyństwa. Czasem jej się słowo pisane wymsknie, pięknie pisane; o rodzeniu
tak pięknie, tak czule pisane, o jego
stronach jasnych „Jak słońce”- po co więc do tej beczki miodu dziegciu łyżka,
po co o ciemnych pisać – i na tym powinna skończyć swoją poetycką opowieść o
macierzyństwie i mogłaby już nie pisać o groźbie atomowej zagłady, ale takie były
wtenczas czasy i nie było na to rady.
O tempora, o mores – przekroczyła Hillar
granice, które zdaniem Krytyka powinny zostać nienaruszone. Śmiała, targnęła
się! A przecież matka to przede wszystkim nadludzka i boska postać, pełniąca mityczną rolę w życiu i dla życia,
bliska prawom natury.
Ot,
foch – wyrzekania, humory, chimeryczne
zachowania. Nieracjonalna istota mityczna, wybaczmy jej chwilę pomroczności
jasnej i teksty mogące budzić niesłuszne
przekonanie o niechcianym macierzyństwie.
Tylko dlaczego
te najważniejsze, najnośniejsze, najbogatsze w prawdę o rodzeniu i matkowaniu wiersze
z „Czekania na Dawida”, uważa Krytyk za mogące budzić przekonanie o niechcianym
macierzyństwie? Co daje mu asumpt do stwierdzenia tak daleko odbiegającego od
przesłania tekstów będących w swej najgłębszej warstwie afirmacją macierzyństwa
ale i wskazaniem z jak nieporównywalną do niczego ambiwalencją uczuć i emocji
się ono wiąże?
Być może wiersz
„Wrośnięte korzeniami w ciemność” mógłby sugerowane przekonanie budzić – tylko:
w kim? Przecież nie w kobietach, które w wierszu Hillar odnajdą jedynie (aż!)
celny opis doznań towarzyszących porodowi: pomieszanie porządku fizjologicznego
z metafizycznym, traumy i olśnienia. Przecież nie w matkach, które ów mocny
tekst utwierdzi jedynie w przekonaniu, że istnieje czarne piekło brzucha i że zstąpić do niego można tylko będąc
kobietą.
W kim więc? W
mężczyznach...? Że znów foch – że znów mogłaby czegoś nie chcieć?
Zatem pozostałe
(oprócz Wrośniętego korzeniami w ciemność)
wiersze niepokorne, które, jak przypomina Linkner, nie weszły do ostatniego
tomiku Hillar, „Gotowości do Zmartwychwstania”, i których brak, jego zdaniem,
jest symptomatyczny: pozostawiła (Hillar)
tylko te, które opowiadają radość
macierzyńskiego stanu i zdają sprawę z odpowiedzialności za nowo poczęte życie.
Czy to sugestia,
że macierzyństwo jest stanem wyłącznie radosnym, a jakakolwiek wątpliwość,
wahanie, ba - wahnięcie emocji i uczuć wyzuwają je z prawdy i odpowiedzialności?
Dalej: czy to imputowanie, że dbałość o życie dotyczy wyłącznie nowo poczętego życia; że życie dorosłego
dziecka nie powinno już leżeć w kręgu matczynych zainteresowań? Nie, nie – nie
chodzi bynajmniej o włoską la mamma i
jej trzydziestoletniego maleńtasa...; chodzi o rudymentarną zasadę, wedle
której życie jest jedno, o czym
Lecący na Księżyc oraz Stawiający Pomniki Zabijanym i Zabijającym zdają się
często nie pamiętać, tak jak nie pamiętają, że to, powtórzmy za Poświatowską - MY rodzimy mężczyzn o mocnych dłoniach nie z
uśmiechu lecz z bólu i ziemi.
Z kolei: czy
naprowadza się czytelnika na trop, że usuwając przywołane niżej wiersze,
Małgorzata Hillar „zmądrzała” i „pojęła na czym polega macierzyństwo”? Że
zlękła się prawdy i zanegowała wszystkie swoje najważniejsze teksty?
Gdzie bije
źródło tego krytycznego konceptu?
Autopsja?
Lecącym na
Księżyc nie przeszkadzać.
Przyszłością się
nie zajmować.
Karmiących nie
dezawuować.
Zmilknąć w
stosownym momencie.
Powtarza wszak
Krytyk dwakroć: Ale natura jest
nieubłagana, prawa natury są jednak nieubłagane. Do macierzyńskiego stanu trzeba się przyzwyczaić i o tym też tutaj się
mówi – podpowiada.
A że pisze Hillar: Pod napalmem
bólu/rozpada się/wstyd i godność? No, pisze. Ładnie pisze.
Miłosna ekstaza zamieniła się w cierpienie,
które tutaj okazuje się pomimo wszystko godne, nie zatracające ani na chwilę
miłości matki do dziecka – Krytyk wie. Cierpienie i godność, jego zdaniem,
nie są kategoriami dotyczącymi k o b i e t y, osobowego i osobnego bytu
doznającego bólu i upokorzenia, ale m a
t k i: istoty mitycznej; hybrydy jakiejś, bliskiej prawom natury, nie –
kultury. Cierpienie matki jest zawsze godne.
Czy nawet wtedy
gdy towarzyszą mu takie odczucia?
Anna Świrszczyńska[3]
Jak padlina
Obnażona ze skóry,
zhańbiona jak ta, którą gwałcą,
jak ta, której
nie chcą już gwałcić,
jak spoliczkowany trup,
jak konający, któremu
plują w twarz,
jak żywe zwierzę, gdy
umierając w rzeźni
staje się artykułem spożywczym,
poniżona jak padlina,
pogardzająca sobą,
jak kał padliny,
upokorzona,
tak głęboko,
jak nigdy nie może być upokorzony
mężczyzna -
kobieta
na stole ginekologicznym
pod spojrzeniem
lekarzy.
zhańbiona jak ta, którą gwałcą,
jak ta, której
nie chcą już gwałcić,
jak spoliczkowany trup,
jak konający, któremu
plują w twarz,
jak żywe zwierzę, gdy
umierając w rzeźni
staje się artykułem spożywczym,
poniżona jak padlina,
pogardzająca sobą,
jak kał padliny,
upokorzona,
tak głęboko,
jak nigdy nie może być upokorzony
mężczyzna -
kobieta
na stole ginekologicznym
pod spojrzeniem
lekarzy.
2. Obrazki z wystawy w sali tortur
Więc
pisała Świrszczyńska w siedemdziesiątym trzecim (za rok się urodzę, wciąż
jeszcze nic się nie zmieni...), że Ona
nie chce:
Jej matka
cierpiała całe życie.
Urodziła ją
na cierpienie.
Ale ona nie chce cierpieć.
Ona nienawidzi
matki.
Wyciąga pięści do nieba,
pięściami
pisze po niebie
od horyzontu do horyzontu:
Nie chcę.
Nie dziwota
- w świecie, w którym o rodzeniu wiedzą
najwięcej ci, których udział w stworzeniu
życia jest nikły jak kropla deszczu, nie chce się chcieć.
Nie chce się
chcieć, kiedy czytasz, że stając się
matką przestaje się być kapłanką miłości – nie dość, że znów te nachalne
skojarzenia sakralne, to jeszcze prawda objawiona jakaś kaleka: jak gdyby ROLA
matki wykluczała albo przynajmniej uniemożliwiała realizowanie się kobiety w
innych rolach społecznych i osobistych.
Niebu dajmy
spokój.
Nie podejrzewam,
iżby Pan Bóg nie wiedział, że małżeństwo jest sakramentem, a macierzyństwo nie,
i że jeśli zarzuci się bycie kapłanką miłości stracą na tym wszyscy - dzieci przede wszystkim.
Piszmy pięściami
po Facebookowych tablicach, tablicach szkolnych, bilboardach ulicznych i
ścianach.
Ona już nie
musi.
Fizjologii nie
zmieni, ale Urodzi Po Ludzku i Pozwolą Im Się Przywitać. Jeszcze nie wszędzie,
jeszcze nie zawsze, ale... Fizjologii nie zmieni, ale On już nie musi drobić
pod szpitalnym oknem; może trzymać Ją za rękę, kiedy wyje człowiek rodzący człowieka.
Człowiek rodzący
człowieka.
Kobieta rodząca
człowieka.
Matka rodząca
człowieka.
Tylko taka
kolejność jest właściwa.
Ale ona nadal
nie chce.
Świat, na który
wyda ludzkie prosię – osobne – obce
nie napawa optymizmem. Najlepszy ze światów. Najgorszy. Taki sam jak u Hillar
lata temu:
Kropla deszczu
Uderzeniem laski
budzicie wodę w skale
Rozmnażacie chleb i ryby
Wynajdujecie koło
alfabet
Wymyślacie grzech
doskonałość
prawo silniejszego
Słońcu
każecie kręcić się
dokoła ziemi
Ziemi
każecie kręcić się
dokoła słońca
Chrystusowie Hammurabiowie
Kolumbowie Oppenheimerowie
Don Kichotowie Don Żuanowie
Sprawujecie rządy dusz
rządy ciał
Wynajdujecie proch
Odkrywacie Ameryki
elektryczność
teorie względności i bezwzględności
Rozpuszczacie pawie ogony pychy
Ważycie wszechświat
Rozwiązujecie równania nieskończoności
Prześcigacie dźwięk
Dościgacie światło
A za każdym waszym wynalazkiem
za każdym cudem
techniki i metafizyki
idzie śmierć
Śmierć krzyżowa
Śmierć wszystkich inkwizycji
Śmierć obozów koncentracyjnych
Śmierć atomowa
Coraz doskonalsza
coraz powszechniejsza
coraz bardziej wyszukana
coraz bardziej pomysłowa
coraz bardziej wynalazcza
śmierć
Mistrzowie konsekwencji
Czy dlatego
że w stworzeniu życia
wasz udział jest nikły
jak kropla deszczu
doskonalicie się
w cywilizowaniu umierania
Zawsze taki sam.
Głosy kobiet –
matek demitologizujące macierzyństwo i odsyłające do lamusa wizję zażywnej,
wiecznie zadowolonej pani, której do szczęścia wystarczy całodobowa obsługa
dzieciąt oraz współtwórcy brzmią w przestrzeni publicznej od niedawna ale
głośno i skutecznie: fala dyskusji na temat macierzyństwa, a także, co niemiej
ważne – może ważniejsze nawet! – ojcostwa i rodzicielstwa rozumianego jako
partnerstwo obojga rodziców w procesie wychowania, narasta.
Nie znaczy to,
że podobne opowieści nigdy wcześniej się nie pojawiały – były jedynie mniej
słyszalne. Może dlatego, że zastępowała je opowieść zapośredniczona - o czarnym
macierzyństwie: horrorze porodowych traktów i więzieniu matek w złotych
klatkach własnych domów dowiadywałyśmy się choćby od bohaterek Zapolskiej czy
Kuncewiczowej.
Wystarczy
pomyśleć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było światełka w tunelu. Wiele
z nas myślało, że, jak pisała
Świrszczyńska:
Urodzone pod czarną gwiazdą
urodziłyśmy
świat.
Łatwo uciec w metaforykę pełną czerni (czarne wnętrza maków, czarne piekło brzucha, czarne mleko); łatwo wykrzyczeć w poetyckim cudzysłowie niezgodę na kiepsko urządzony świat. Ilu ludzi usłyszy? Ilu przeczyta? Zapewne znów same kobiety, by utwierdzić się we własnych przekonaniach.
A Chrystusowie, Hammurabiowie, Kolumbowie, Oppenheimerowie, Don Kichotowie, Don Żuanowie – czy zadadzą sobie trud, czy powtórzą jak mantrę: ale natura jest nieubłagana, prawa natury są jednak nieubłagane.... i zdystansują się od prawdy tortury rozstępujących się kości okupując stanowiska białych fartuchów-mężczyzn oprawców?
Młoda kobieta wie, że wszystko, czego dotąd doświadczyła, to był zaledwie wstęp do najbardziej bolącego z bolących bólów kobiety – bólu porodu. Najpierw jest niewyobrażalną niewiadomą i budzi lęk, mimo że ciało ćwiczyło się w bólu wcześniej. Potem jest rzeczywistością samą w sobie. Esencją wszechbólu. Trudno go wyrazić słowami. Rozsadza, rozrywa wnętrze brzucha, obejmuje i ściska żelazną obręczą lędźwie i miednicę, obezwładnia skurczami nogi, sięga do pleców, karku, głowy. Ból wyznacza rytm skurczów i oddechów. Nazywasz go dopiero, kiedy minie. Rodząca kobieta słucha mowy bolącego ciała. Nie ma drugiej w takim stopniu dialogowej mowy bólu, jak ból porodowy. Zna go tylko kobieta. Wrotami bólu swego ciała przeprowadza dziecko do życia. Jej ciało mówi do niej w imieniu dziecka: pomagaj mi, daję ci znaki; przyj, oddychaj, odpocznij i jeszcze raz, spokojnie, cierpliwie, wytrzymasz. Musisz wytrzymać. Myśl o dziecku, nie o sobie.
Jakaś rodząca obok krzyczy i przeklina: „Ażeby cię cholera wzięła! Ażeby cię pokręciło! Nie dam ci więcej, choćbyś miał złotego!”. Chce ci się śmiać. Czy to oznacza obniżony próg odczuwania bólu? Nie wiadomo. Nie znam innych progów, ale mój ból jest czymś własnym, intymnym, w jakimś sensie wstydliwym, nie na sprzedaż w jarmarcznym spektaklu sali porodowej, w asyście mężczyzn-oprawców w lekarskich fartuchach, przerażonych studentów medycyny, znieczulonych rutyną położnych. Nie chcę dzielić się nim z nikim, rozprawiać o nim, filozofować. To moja najgłębsza tajemnica. Nie wyjawię jej krzykiem. Skryję w milczeniu.[4]
Najprostsza historia – najgłębsza tajemnica -
Zwykły poródDwadzieścia godzin
wyje jak zwierzę.
Lekarz chce jej pomóc.
Nacina nożyczkami żywe ciało
bez znieczulenia.
Nie zauważa tego.
Zbyt potężna
jest tortura rozstępujących się kości.
Jaki szatan
wymyślił świat.
***
Obrazki z wystawy w sali tortur mogłaby komentować Ona:
Położna
Chodzi wśród piekielnych płomieni,
słucha wycia potępionych,
zadomowiona
w piekle.
Zadaje ból,
głaszcze zlepione potem włosy.
Mówi mało. Krzyczy.
Jej przeraźliwie czyste ręce
są mądre i smutne
jak Pan Bóg.
Ale ona
zazwyczaj milczy.
Słucha.
Mówi
mało. Krzyczy.
Bywa
znieczulona rutyną – ale, na szczęście, już coraz rzadziej.
I
przynajmniej wie, o czym mówi. I o czym milczy.
[1]
Szerzej o poezji Małgorzaty Hillar czytaj w mojej książce: Agnieszka Nietresta,
Małgorzata Hillar. Szkic monograficzny,
Kraków 2003. Wszystkie wiersze Hillar przytaczam za wydaniem: Małgorzata Hillar. Utwory zebrane,
Starogard Gdański 2006.
[2]
Tadeusz Linkner, Posłowie [w:] Małgorzata Hillar. Utwory zebrane,
Starogard Gdański 2006, s. 223-224.
[3] Wszystkie przywołane w niniejszym artykule wiersze Anny Świrszczyńskiej
pochodzą z tomu: Jestem baba, Kraków 1973.
[4] Ewa
Nawrocka, Bóle kobiety [w:] Ból, „Punkt po Punkcie”, rok piąty,
zeszyt piąty, Gdańsk 2004, s. 82.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam