Poszukiwanie sensu życia jest jednym z najstarszych i najdonioślejszych, ale i najbardziej frustrujących zajęć ludzkości. Porażki w tym poszukiwaniu stanowią nie tylko przejaw dzisiejszych kryzysów kulturowych i cywilizacyjnych, lecz należą także do głównych ich powodów. Dzisiejsza sztuka i literatura niejako żywi się nimi. Kiedyś analizując dzieło literackie, należało odpowiedzieć na pytanie: "CO AUTOR CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ"; dziś nawet najwięksi autorzy poszukują jedynie nowych środków wyrażenia beznadziejności życia.
Michał Heller


Kiedy czytam, zawsze mam wrażenie, jakbym jadła. Natomiast potrzeba czytania jest jak nieznośny wilczy głód.

Susan Sontag


Literatura to próba zapisania na jakiś twardy dysk tego, co masz na pulpicie.
Agnieszka Wolny-Hamkało

czwartek, 1 listopada 2012

In Utero


  1. Czarne piekło brzucha
Nie ma różnicy w rodzeniu tekstów i rodzeniu dzieci.
W obu wypadkach termin z grubsza wyznaczony. Bywa – precyzyjniej niż z grubsza. Dead line. Nie ma ucieczki.
Jedne najpierw rodzą tytuł czyli imię.
Potem długo czekają na wypełnienie formy treścią; bo jak dziewczynka, to coś tam, a jeśli chłopiec, to też jakiś pomysł.
Inne rodzą od końca: ostatnie zdanie już jest, celna pointa, pokazany lwi pazur; będzie lekarzem, albo prawnikiem, jeśli dziewczynka, to może aktorką.
Zdarzają się twórczynie metodyczne: autor, tytuł, wstęp, rozwinięcie, zakończenie; zaplanowane, poczęte, urodzone o czasie w sposób naturalny.

Rodzić dzieci i teksty o rodzeniu są zdolne tylko One.
I tylko One wiedzą, o czym piszą.
I tylko One potrafią przeczytać to ze zrozumieniem.

W zalewie akcji społecznych stawiających sobie za cel humanizację opieki nad kobietą ciężarną i opieki okołoporodowej („Rodzić po ludzku”); wśród rozlicznych publikacji demitologizujących macierzyństwo i sprowadzających je na ziemię z wyżyn absurdalnego nieba (blogi autorek takich jak Frustratka czy Zimno, także blog piszącej tej słowa oraz blogi skupione wokół inicjatyw Macierzyństwo Bez Lukru czy blogu-forpoczyty książki „Macierzyństwo non-fiction” zatytułowanego Metamacierzyństwo; publikacje książkowe:  Elif Safak Czarne mleko; Rachel Cusk, A Life’s Work, Arlington Park; Jill Smokler, Wyznania upornej mamuśki, Manuela Gretkowska, Polka; Anna Nasiłowska, Księga początku; Justyna Bargielska, Obsoletki, Sylwia Chutnik, Mama ma zawsze rację  i wiele, wiele innych) bardzo silnie brzmi wciąż głos poetek.
Wrażliwość motyla, zdolność werbalizacji stanów granicznych oraz możliwość nadania doświadczeniu jednostkowemu wymiaru ogólnokobiecego poprzez naturalistyczny opis i metaforyczną pointę czyni poezję szczególnie nośnym wehikułem doznań towarzyszących rodzeniu.

Pierwszy ważnym dla mnie tekstem był ten[1]:

Małgorzata Hillar


Wrośnięte korzeniami w ciemność


Tu się wszystko zaczyna
i wszystko kończy


Obnażone ciało
nie służy
pieszczotom


Rozwarte uda
nie oczekują
rozkoszy

Cieniutkie trawy
miłości
zamieniły się
w sine wodorosty

Szept najcichszy
w krzyk

Zęby rysują
na skórze
czerwone półksiężyce

Samica gryzie
własne łapy

Nie gaśnie
czarne piekło
brzucha

Pod napalmem bólu
rozpada się
wstyd i godność
 
Białe ściany
białe fartuchy
patrzą obojętnie
jak ludzkie zwierzę
uczy się wyć


Jak rośnie w nim
nienawiść
do nasienia nadziei


Wrośnięte korzeniami
w ciemność
nie chce wyjść
na światło
 
Jakby wiedziało
że rodzi się po to
żeby umierać


I zabolał.

Małgorzata Hillar
Cały tomik „Czekanie na Dawida” (1967) otwiera przed czytelnikiem perspektywę kobiety ciężarnej, w końcu: rodzącej a w finale wybiegającej myślą daleko w przyszłość, która przechodzi przez swoistą, użyjmy formuły Anny Świrszczyńskiej z wiersza „Ogniotrwały uśmiech”, kąpiel ognia; ciemną noc ciała dla postronnego obserwatora absolutnie niedostępną fizjologicznie, emocjonalnie i duchowo.

Żadne tam słodkie lenistwo ociężałej matki-Polki, która nosi pod sercem owoc żywota i syta niczym miodna pszczoła, oczekuje rozwiązania.
Żadnych eufemizmów, którymi karmi się masową wyobraźnię: różowych bobasów w różowych koronkach; rozanielonego uśmiechu półprzytomnej ze zmęczenia, ale jakże szczęśliwej matki: nareszcie matki, odtąd już niemal wyłącznie matki, przede wszystkim matki, ponad wszystko matki - instynktu macierzyńskiego na dwóch obolałych spuchniętych nogach, które wszak nie oczekują już niczego poza wzuciem domowych - do wyboru: paputków, kapciuszków, laczków...; nawału, zalewu, potopu macierzyńskich uczuć natychmiastowych, bezwarunkowych i otoczeniu się udzielających.

Jest  obnażone ciało, krzyk; zwierzęca, instynktowna reakcja na ból- nie- do- zniesienia: łapy, zęby, skóra...; jest czarne piekło brzucha (a były Czarne wnętrza maków...); podeptana godność i wstyd – przecież wyjąca samica nie powinna się wstydzić, zwłaszcza białych fartuchów...
Są białe ściany: porodówka to czy kostnica?
Tu się wszystko zaczyna i wszystko kończy.
Jest i dziecko. Wrośnięte korzeniami w ciemność. Nie chce wyjść na światło. Jakby wiedziało...
O, zapytajcie Dzisiejsi Gniewni Trzydziestoletni, Gniewne Trzydziestoletnie, zapytajcie Własne Matki o te trupio białe najtańsze kafelki (płytki i ceramika, glazura i terakota – nasze wzornictwo ogranicza tylko twoja wyobraźnia...) po wszystkim spłukiwane szlauchem jak w rzeźni.
O, zapytajcie, bywalcy prywatnych szpitali z klimatyzacją, pojedynczymi pokojami z łazienką i plazmą na ścianie; z porodami w wodzie i znieczuleniem na życzenie; zapytajcie Własnych Ojców, bakteriowozy niemile widziane, machających spod okien żonom w oknach stojącym, czerwonym pijanym goździkiem, o rozmiar ich bezbrzeżnej niewiedzy na temat rodzenia.

I rośnie w ludzkiej samicy, w ludzkim zwierzęciu, niechęć do nasienia nadziei.
Bo nie było w sześćdziesiątym siódmym nadziei na Rodzenie po Ludzku; bo musi boleć, czego się drze; bo nie rozumiał zwierz ni człek, że może boleć po ludzku a i szept najcichszy w krzyk zamieniony być może, a nie w wycie.

***

W roku 2006 ukazała się edycja utworów zebranych Małgorzaty Hillar z Posłowiem Tadeusza Linknera i zaskakująco obszernym komentarz do Czekania.
A w nim:

Pierwszy cykl w tym tomiku zamyka tytułowy jego wiersz „Ogień”, zapowiadający i zarazem opowiadający to momentalne zdarzenie, kiedy to poczyna się nowe życie. Ona najpierw nie umie się z tym pogodzić i nie chce się bezwolnie poddać naturze [...]. Wiele mamy tutaj psychofizycznych reakcji kobiety, u której poczęcie życia Hillar porównuje z przestawioną nagle na inny proces produkcyjny fabryką. Ale już się stało i na nic zdadzą się teraz wyrzekania i humory.
                W drugim i ostatnim cyklu tego tomiku, o mówiącym tytule „Brzuch”, mówi się już tylko o doznaniach matki oczekującej narodzin dziecka. Pomimo chimerycznych zachowań kobiety w tym stanie...[...]
Ale natura jest nieubłagana. Do macierzyńskiego stanu trzeba się przyzwyczaić i o tym też tutaj się mówi.
                [...] Prawa natury są jednak nieubłagane [...]. Narodziny są uznane tutaj za cud natury i za ich sprawą matka zyskuje nadludzką i boską postać. [...]
I na tym Hillar powinna skończyć swoją poetycką opowieść o macierzyństwie i mogłaby już nie pisać o groźbie atomowej zagłady, ale takie były wtenczas czasy i nie było na to rady. Najlepiej przed plakatowymi hasłami obroniły się z jej macierzyńskich wierszy opowiadające fizjologię narodzin ...[...]
                Miłosna ekstaza zamieniła się w cierpienie, które tutaj okazuje się pomimo wszystko godne, nie zatracające ani na chwilę miłości matki do dziecka. Zresztą, jakże mogłoby być inaczej, jeżeli opowiada się tu z taką czułością przyzwyczajanie się matki do rozwijającego się w niej płodu, a potem broniącej z taką determinacją nowo narodzone życie przed cywilizacją śmierci. Później powie o tym raz jeszcze Hillar  z pewną nutą feminizmu i pacyfizmu ... [...].
                W jej wierszach jest wiele gorzkiej prawdy, do której ma prawo właśnie kobieta z racji swej mitycznej roli pełnionej w życiu i dla życia. Kobieta, która tak bliska prawom natury, dojrzewa do narodzin dziecka i spełnia swoje powołanie. [...]Bohaterka Hillar, sprawiająca tutaj wrażenie porte-parole autorki, już się z tym pogodziła , że stając się matką przestaje się być kapłanką miłości. Gdyby było inaczej, nie rezygnowałaby z pewnych wierszy w „Gotowości do zmartwychwstania”, kiedy to pominęła utwory mogące budzić niesłuszne przekonanie o niechcianym macierzyństwie.[2]

Żesz, foch nasz codzienny. Foch kobiecy – nie chcieć!

Choćby: bezwolnie poddać się prawom natury; nie chcieć zakończyć swej opowieści o doznawaniu, doświadczaniu macierzyństwa w jedynie słusznym momencie – ale takie były wtenczas czasy i nie było na to rady. Jakby czasy miały tu cokolwiek do rzeczy; jakby pisanie o groźbie atomowej zagłady (oraz wielu innych sposobach unicestwiania życia, które wymienia Hillar, a o których Linkner nie napomyka; tylko ta atomowa zagłada, bo tak łatwo sfałszować pewną nutę feminizmu i pacyfizmu i zagrać piosenkę o plakatowych hasłach-zaplątała się nam poetka niepotrzebnie...) było pod piórem kobiety co najmniej niestosowne – wszak „najlepiej przed plakatowymi hasłami obroniły się z jej macierzyńskich wierszy opowiadające fizjologię narodzin”; jakby manifesty polityczne i ideologiczne przynależały tylko do świata mężczyzn, którzy - jeśli zajdzie potrzeba, ale raczej przecież nie zajdzie...-mogą i w kwestii kobiecej manifest stosowny zredagować.

Kobieta jest bytem fizjologicznym, spełnia się rodząc. Dzieci. Dojrzewa do macierzyństwa. Czasem jej się słowo pisane wymsknie, pięknie pisane; o rodzeniu tak pięknie, tak czule pisane, o jego stronach jasnych „Jak słońce”- po co więc do tej beczki miodu dziegciu łyżka, po co o ciemnych  pisać i na tym powinna skończyć swoją poetycką opowieść o macierzyństwie i mogłaby już nie pisać o groźbie atomowej zagłady, ale takie były wtenczas czasy i nie było na to rady.

O tempora, o mores – przekroczyła Hillar granice, które zdaniem Krytyka powinny zostać nienaruszone. Śmiała, targnęła się! A przecież matka to przede wszystkim nadludzka i boska postać, pełniąca mityczną rolę w życiu i dla życia, bliska prawom natury.

Ot, foch – wyrzekania, humory, chimeryczne zachowania. Nieracjonalna istota mityczna, wybaczmy jej chwilę pomroczności jasnej i teksty mogące budzić niesłuszne przekonanie o niechcianym macierzyństwie.
Tylko dlaczego te najważniejsze, najnośniejsze, najbogatsze w prawdę o rodzeniu i matkowaniu wiersze z „Czekania na Dawida”, uważa Krytyk za mogące budzić przekonanie o niechcianym macierzyństwie? Co daje mu asumpt do stwierdzenia tak daleko odbiegającego od przesłania tekstów będących w swej najgłębszej warstwie afirmacją macierzyństwa ale i wskazaniem z jak nieporównywalną do niczego ambiwalencją uczuć i emocji się ono wiąże?
Być może wiersz „Wrośnięte korzeniami w ciemność” mógłby sugerowane przekonanie budzić – tylko: w kim? Przecież nie w kobietach, które w wierszu Hillar odnajdą jedynie (aż!) celny opis doznań towarzyszących porodowi: pomieszanie porządku fizjologicznego z metafizycznym, traumy i olśnienia. Przecież nie w matkach, które ów mocny tekst utwierdzi jedynie w przekonaniu, że istnieje czarne piekło brzucha i że zstąpić do niego można tylko będąc kobietą.
W kim więc? W mężczyznach...? Że znów foch – że znów mogłaby czegoś nie chcieć?

Zatem pozostałe (oprócz Wrośniętego korzeniami w ciemność) wiersze niepokorne, które, jak przypomina Linkner, nie weszły do ostatniego tomiku Hillar, „Gotowości do Zmartwychwstania”, i których brak, jego zdaniem, jest symptomatyczny: pozostawiła (Hillar) tylko te, które opowiadają radość macierzyńskiego stanu i zdają sprawę z odpowiedzialności za nowo poczęte życie.

Czy to sugestia, że macierzyństwo jest stanem wyłącznie radosnym, a jakakolwiek wątpliwość, wahanie, ba - wahnięcie emocji i uczuć wyzuwają je z prawdy i odpowiedzialności? Dalej: czy to imputowanie, że dbałość o życie dotyczy wyłącznie nowo poczętego życia; że życie dorosłego dziecka nie powinno już leżeć w kręgu matczynych zainteresowań? Nie, nie – nie chodzi bynajmniej o włoską la mamma i jej trzydziestoletniego maleńtasa...; chodzi o rudymentarną zasadę, wedle której życie jest jedno, o czym Lecący na Księżyc oraz Stawiający Pomniki Zabijanym i Zabijającym zdają się często nie pamiętać, tak jak nie pamiętają, że to, powtórzmy za Poświatowską - MY rodzimy mężczyzn o mocnych dłoniach nie z uśmiechu lecz z bólu i ziemi.
Z kolei: czy naprowadza się czytelnika na trop, że usuwając przywołane niżej wiersze, Małgorzata Hillar „zmądrzała” i „pojęła na czym polega macierzyństwo”? Że zlękła się prawdy i zanegowała wszystkie swoje najważniejsze teksty?
Gdzie bije źródło tego krytycznego konceptu?
Autopsja?

Lecącym na Księżyc nie przeszkadzać.
Przyszłością się nie zajmować.
Karmiących nie dezawuować.
Zmilknąć w stosownym momencie.

Powtarza wszak Krytyk dwakroć: Ale natura jest nieubłagana, prawa natury są jednak nieubłagane. Do macierzyńskiego stanu trzeba się przyzwyczaić i o tym też tutaj się mówi – podpowiada.

A że pisze Hillar: Pod napalmem bólu/rozpada się/wstyd i godność? No, pisze. Ładnie pisze.
Miłosna ekstaza zamieniła się w cierpienie, które tutaj okazuje się pomimo wszystko godne, nie zatracające ani na chwilę miłości matki do dziecka – Krytyk wie. Cierpienie i godność, jego zdaniem, nie są kategoriami dotyczącymi k o b i e t y, osobowego i osobnego bytu doznającego bólu i upokorzenia, ale  m a t k i: istoty mitycznej; hybrydy jakiejś, bliskiej prawom natury, nie – kultury. Cierpienie matki jest zawsze godne.

Czy nawet wtedy gdy towarzyszą mu takie odczucia?

Anna Świrszczyńska[3]

Jak padlina

 

Obnażona ze skóry,
zhańbiona jak ta, którą gwałcą,
jak ta, której
nie chcą już gwałcić,
jak spoliczkowany trup,
jak konający, któremu
plują w twarz,
jak żywe zwierzę, gdy
umierając w rzeźni
staje się artykułem spożywczym,
poniżona jak padlina,
pogardzająca sobą,
jak kał padliny,
upokorzona,
tak głęboko,
jak nigdy nie może być upokorzony
mężczyzna -

kobieta
na stole ginekologicznym
pod spojrzeniem
lekarzy.



2. Obrazki z wystawy w sali tortur


Więc pisała Świrszczyńska w siedemdziesiątym trzecim (za rok się urodzę, wciąż jeszcze nic się nie zmieni...), że Ona nie chce:


Jej matka
cierpiała całe życie.
Urodziła ją
na cierpienie.
Ale ona nie chce cierpieć.
Ona nienawidzi
matki.
Wyciąga pięści do nieba,
pięściami
pisze po niebie
od horyzontu do horyzontu:
Nie chcę.  

Nie dziwota -  w świecie, w którym o rodzeniu wiedzą najwięcej ci, których udział w stworzeniu życia jest nikły jak kropla deszczu, nie chce się chcieć.
Nie chce się chcieć, kiedy czytasz, że stając się matką przestaje się być kapłanką miłości – nie dość, że znów te nachalne skojarzenia sakralne, to jeszcze prawda objawiona jakaś kaleka: jak gdyby ROLA matki wykluczała albo przynajmniej uniemożliwiała realizowanie się kobiety w innych rolach społecznych i osobistych.

Niebu dajmy spokój.
Nie podejrzewam, iżby Pan Bóg nie wiedział, że małżeństwo jest sakramentem, a macierzyństwo nie, i że jeśli zarzuci się bycie kapłanką miłości stracą na tym wszyscy -  dzieci przede wszystkim.

Piszmy pięściami po Facebookowych tablicach, tablicach szkolnych, bilboardach ulicznych i ścianach.
Ona już nie musi.
Fizjologii nie zmieni, ale Urodzi Po Ludzku i Pozwolą Im Się Przywitać. Jeszcze nie wszędzie, jeszcze nie zawsze, ale... Fizjologii nie zmieni, ale On już nie musi drobić pod szpitalnym oknem; może trzymać Ją za rękę, kiedy wyje człowiek rodzący człowieka.
Człowiek rodzący człowieka.
Kobieta rodząca człowieka.
Matka rodząca człowieka.
Tylko taka kolejność jest właściwa.


Ale ona nadal nie chce.
Świat, na który wyda ludzkie prosię – osobne – obce nie napawa optymizmem. Najlepszy ze światów. Najgorszy. Taki sam jak u Hillar lata temu:


Kropla deszczu


Uderzeniem laski
budzicie wodę w skale
Rozmnażacie chleb i ryby
Wynajdujecie koło
alfabet
Wymyślacie grzech
doskonałość
prawo silniejszego
Słońcu
każecie kręcić się
dokoła ziemi
Ziemi
każecie kręcić się
dokoła słońca
Chrystusowie Hammurabiowie
Kolumbowie Oppenheimerowie
Don Kichotowie Don Żuanowie
Sprawujecie rządy dusz
rządy ciał
Wynajdujecie proch
Odkrywacie Ameryki
elektryczność
teorie względności i bezwzględności
Rozpuszczacie pawie ogony pychy
Ważycie wszechświat
Rozwiązujecie równania nieskończoności
Prześcigacie dźwięk
Dościgacie światło

A za każdym waszym wynalazkiem
za każdym cudem
techniki i metafizyki
idzie śmierć

Śmierć krzyżowa
Śmierć wszystkich inkwizycji
Śmierć obozów koncentracyjnych
Śmierć atomowa
Coraz doskonalsza
coraz powszechniejsza
coraz bardziej wyszukana
coraz bardziej pomysłowa
coraz bardziej wynalazcza
śmierć


Mistrzowie konsekwencji
Czy dlatego
że w stworzeniu życia
wasz udział jest nikły
jak kropla deszczu
doskonalicie się
w cywilizowaniu umierania



Zawsze taki sam. 

Głosy kobiet – matek demitologizujące macierzyństwo i odsyłające do lamusa wizję zażywnej, wiecznie zadowolonej pani, której do szczęścia wystarczy całodobowa obsługa dzieciąt oraz współtwórcy brzmią w przestrzeni publicznej od niedawna ale głośno i skutecznie: fala dyskusji na temat macierzyństwa, a także, co niemiej ważne – może ważniejsze nawet! – ojcostwa i rodzicielstwa rozumianego jako partnerstwo obojga rodziców w procesie wychowania, narasta.
Nie znaczy to, że podobne opowieści nigdy wcześniej się nie pojawiały – były jedynie mniej słyszalne. Może dlatego, że zastępowała je opowieść zapośredniczona - o czarnym macierzyństwie: horrorze porodowych traktów i więzieniu matek w złotych klatkach własnych domów dowiadywałyśmy się choćby od bohaterek Zapolskiej czy Kuncewiczowej.

Wystarczy pomyśleć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było światełka w tunelu. Wiele z nas myślało, że, jak pisała  Świrszczyńska:

Urodzone pod czarną gwiazdą
urodziłyśmy
świat.  

 

Łatwo uciec w metaforykę pełną czerni (czarne wnętrza maków, czarne piekło brzucha, czarne mleko); łatwo wykrzyczeć w poetyckim cudzysłowie niezgodę na kiepsko urządzony świat. Ilu ludzi usłyszy? Ilu przeczyta? Zapewne znów same kobiety, by utwierdzić się we własnych przekonaniach.
A Chrystusowie, Hammurabiowie, Kolumbowie, Oppenheimerowie, Don Kichotowie, Don Żuanowie – czy zadadzą sobie trud, czy powtórzą jak mantrę: ale natura jest nieubłagana, prawa natury są jednak nieubłagane.... i zdystansują się od prawdy tortury rozstępujących się kości okupując stanowiska białych fartuchów-mężczyzn oprawców?
 
Młoda kobieta wie, że wszystko, czego dotąd doświadczyła, to był zaledwie wstęp do najbardziej bolącego z bolących bólów kobiety – bólu porodu. Najpierw jest niewyobrażalną niewiadomą i budzi lęk, mimo że ciało ćwiczyło się w bólu wcześniej. Potem jest rzeczywistością samą w sobie. Esencją wszechbólu. Trudno go wyrazić słowami. Rozsadza, rozrywa wnętrze brzucha, obejmuje i ściska żelazną obręczą lędźwie i miednicę, obezwładnia skurczami nogi, sięga do pleców, karku, głowy. Ból wyznacza rytm skurczów i oddechów. Nazywasz go dopiero, kiedy minie. Rodząca kobieta słucha mowy bolącego ciała. Nie ma drugiej w takim stopniu dialogowej mowy bólu, jak ból porodowy. Zna go tylko kobieta. Wrotami bólu swego ciała przeprowadza dziecko do życia. Jej ciało mówi do niej w imieniu dziecka: pomagaj mi, daję ci znaki; przyj, oddychaj, odpocznij i jeszcze raz, spokojnie, cierpliwie, wytrzymasz. Musisz wytrzymać. Myśl o dziecku, nie o sobie.
Jakaś rodząca obok krzyczy i przeklina: „Ażeby cię cholera wzięła! Ażeby cię pokręciło! Nie dam ci więcej, choćbyś miał złotego!”. Chce ci się śmiać. Czy to oznacza obniżony próg odczuwania bólu? Nie wiadomo. Nie znam innych progów, ale mój ból jest czymś własnym, intymnym, w jakimś sensie wstydliwym, nie na sprzedaż w jarmarcznym spektaklu sali porodowej, w asyście mężczyzn-oprawców w lekarskich fartuchach, przerażonych studentów medycyny, znieczulonych rutyną położnych. Nie chcę dzielić się nim z nikim, rozprawiać o nim, filozofować. To moja najgłębsza tajemnica. Nie wyjawię jej krzykiem. Skryję w milczeniu.[4]
 
Najprostsza historia – najgłębsza tajemnica - 

Zwykły poród
Dwadzieścia godzin 
wyje jak zwierzę.
Lekarz chce jej pomóc.
Nacina nożyczkami żywe ciało
bez znieczulenia.

Nie zauważa tego.
Zbyt potężna
jest tortura rozstępujących się kości.

Jaki szatan
wymyślił świat.

***

Obrazki z wystawy w sali tortur mogłaby komentować Ona:

Położna
Chodzi wśród piekielnych płomieni,
słucha wycia potępionych,
zadomowiona
w piekle.
Zadaje ból,
głaszcze zlepione potem włosy.
Mówi mało. Krzyczy.
Jej przeraźliwie czyste ręce
są mądre i smutne
jak Pan Bóg.  

Ale ona zazwyczaj milczy.
Słucha.
Mówi mało. Krzyczy.
Bywa znieczulona rutyną – ale, na szczęście, już coraz rzadziej.
I przynajmniej wie, o czym mówi. I o czym milczy.



[1] Szerzej o poezji Małgorzaty Hillar czytaj w mojej książce: Agnieszka Nietresta, Małgorzata Hillar. Szkic monograficzny, Kraków 2003. Wszystkie wiersze Hillar przytaczam za wydaniem: Małgorzata Hillar. Utwory zebrane, Starogard Gdański 2006.
[2] Tadeusz Linkner, Posłowie [w:] Małgorzata Hillar. Utwory zebrane, Starogard Gdański 2006, s. 223-224.
[3] Wszystkie przywołane w niniejszym artykule wiersze Anny Świrszczyńskiej pochodzą  z tomu: Jestem baba, Kraków 1973.

[4] Ewa Nawrocka, Bóle kobiety [w:] Ból, „Punkt po Punkcie”, rok piąty, zeszyt piąty, Gdańsk 2004, s. 82.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam

AddThis