Poszukiwanie sensu życia jest jednym z najstarszych i najdonioślejszych, ale i najbardziej frustrujących zajęć ludzkości. Porażki w tym poszukiwaniu stanowią nie tylko przejaw dzisiejszych kryzysów kulturowych i cywilizacyjnych, lecz należą także do głównych ich powodów. Dzisiejsza sztuka i literatura niejako żywi się nimi. Kiedyś analizując dzieło literackie, należało odpowiedzieć na pytanie: "CO AUTOR CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ"; dziś nawet najwięksi autorzy poszukują jedynie nowych środków wyrażenia beznadziejności życia.
Michał Heller


Kiedy czytam, zawsze mam wrażenie, jakbym jadła. Natomiast potrzeba czytania jest jak nieznośny wilczy głód.

Susan Sontag


Literatura to próba zapisania na jakiś twardy dysk tego, co masz na pulpicie.
Agnieszka Wolny-Hamkało

czwartek, 8 marca 2012

Zdezorientowana(y)

Rozwiązła mało zwięzła
Jarosław Kamiński, Rozwiązła, Warszawa 2012

Podziwiam autorów porywających się na narrację z perspektywy płci przeciwnej. Przypuszczam, że albo mają wyobraźnię przewyższająca średnią  pisarską, albo chorują na całkowity zanik wzmiankowanej. Ich motywacja wydaje mi się zrozumiała: jeśli spadać, to z wysokiego konia; jeśli creatio to jednak ex nihilo; chociaż bohaterka powieści Kamińskiego, Zofia, nomen omen, żałuje, że nie dokonało się  creatio ex amore (214). 
Autorowi "Rozwiązłej" diagnozy postawić nie umiem. 
Nie mamy wprawdzie do czynienia z narracją pierwszoosobową, ale ta prowadzona klasycznie trzecioosobowa, nasycona mową pozornie niezależną, umocowuje czytelnika, niczym latarkę czołówkę, "na głowie" głównej bohaterki i dawaj tym reflektorem w mrok - to oczyma Zofii obserwujemy świat i przedstawiony, i ten zupełnie nieprzedstawiony: wyobrażany, dopowiadany, składany na powrót z niepełnych danych;  nieustannie rekonstruowany i dekonstruowany.
Bo też jest "Rozwiązła" powieścią o stwarzaniu świata jeśli nie całkowicie ex nihilo, to na pewno z elementów w ilości wielce ograniczonej. I chyba raczej jednak ex amore, przynajmniej w takim zakresie, w jakim za poczęte z miłości można uznać dziecko młodzieńczej namiętności.
Utożsamia się więc czytelnik z główną bohaterką, rozwiązuje (?) wraz z nią rodzinne roszady i ma wrażenie, że układa literacką kostkę rubika: już kilka ścianek dopasowanych, a tu masz-jeden ruch i znów coś nie tak.

Jak to w podobnych konstrukcjach logicznych bywa, wiele u Kamińskiego konstatacji i sugestii celnych, sporo też chybionych. Zwłaszcza tych dotyczących, nazwijmy to eufemistycznie, kobiecej duszy.
Ot choćby taka niespójność: na początku opowiadanej historii, Zofia widzi w kochanku swego współpracownika-Adamie (nomen omen po raz wtóry: Mądrość i Początek, Wiedza i Źródło...czy potrzebnie?) tylko piękno młodego ciała:

[...] Zofia stuka pantoflem w kufer z kosmetykami i niby od niechcenia obserwuje młodziutkiego asystenta. Wiszące na biodrach dżinsy, bawełniana koszulka z krótkimi, podwiniętymi do barków rękawami, włosy blond poplątane, posklejane, rozwichrzone. To niesprawiedliwe, żeby taki buc posuwał takie ciacho. (32)

I tak być powinno: wątek Pigmaliona a rebours mógłby rozwinąć się całkiem interesująco, tym bardziej, że cielesnej fascynacji zaczyna towarzyszyć siatka klasycznych rozpoznań z motywem związanych: a bo ta dojrzała kobieta taka mądra (z Adama punktu widzenia Zofia jest kobietą niemal już przejrzewającą...), a ten młodzian taki wrażliwy. I do pewnego czasu się rozwija, by na koniec zostać ostatecznie, kolokwialnie rzecz ujmując, zarżniętym. Fascynacja dojrzałej kobiety młodym mężczyzną musi zyskać dodatkowe usprawiedliwienie, wytłumaczenie; zupełnie jakby te dżinsy i koszulka, i włos rozwiany nie były wystarczająco pociągające, a zachwyt w oczach Zofii miał więcej wspólnego z pedofilią, niż zauroczeniem dwojga, było nie było, dorosłych ludzi. Czy gdyby to dojrzały Adam zakochał się w smarkatej Zofii, potrzebne byłoby dodatkowe tłumaczenie jego motywacji? 
Wkłada więc narrator w usta swojej protagonistki słowa następujące:

Chyba wydawało mi się, że związek z tobą, z młodszym facetem, przeniesie mnie w inny czas, teleportuje do jakiegoś mitycznego początku. [...] że znajdę się w miejscu, z którego startuje się w życie, masz wszystko przed sobą i w ogóle przyszłość zapowiada się na prostą i piękną historię. (505)

Gdyby zarzut podobny uczynił Zofii Adam-byłoby to zrozumiałe. Kwestia w ustach bohaterki nie broni się nawet, kiedy Zofia dorzuca komentarz o ją samą drażniących banałach.

Innych takich szukaj sobie Czytelniku sam. Co znajdziesz, to twoje.

Wróćmy tymczasem do opowieści o kreowaniu nowego wspaniałego świata na gruzach i z odłamków. 
Zofia szuka swoich korzeni. Szuka raczej za sprawą nieprawdopodobnego niemal zbiegu okoliczności, niż z własnego wyboru. Więc pewnie w innych okolicznościach by nie szukała i to się czuje. Niby drąży, węszy, wysłuchuje historii Czerskiego z rosnącym napięciem, ale...Niby wkłada but między drzwi pewnego archiwum w trakcie przeprowadzki; niby przetrwa noc w miejscu, do którego jako turystka raczej by nie zawitała, ale...Niby ją to wszystko dręczy, męczy i boli, ale...
Ale tak naprawdę odnosi się wrażenie, że najważniejsza jest u Kamińskiego powieść lat minionych: tło historyczne, na którym rozgrywa się najpierw romans rodziców Zofii, a potem jej samej i Adama. 
Oszczędna emocjonalnie narracja (w kwestiach obyczajowych lekko przegadana) nie chwyta za gardło, raczej odbiera głównej bohaterce nieco psychologicznego prawdopodobieństwa, nawet jeśli tę oschłość powiążemy z wydarzeniami  z jej dzieciństwa. Prawdziwa bywa Zofia w krótkich przebłyskach opowieści: kiedy siedzi skulona w bunkrze podczas wycieczki z Danielem i Joasią atakowana przez traumatyczne wspomnienia; kiedy proste radości poranka w domu pielgrzyma okazują się więcej ważyć niż egzystencjalny ból; kiedy droczy się z Adamem siedzącym na parapecie...I znowu wraca Zofia-tło, Zofia-fresk, Zofia-słuchacz; Zofia-ekran, na którym wyświetla swój film stary Czerski. 

Czytać?
Czytać!

Czyta się niemal doskonale, choć przyznaję: zdarzało mi się przebiec wzrokiem (galopem...) kilka akapitów bez uszczerbku dla lektury. Wracałam, tak, wracałam później wielokrotnie. Bo "Rozwiązła" to powieść do wracania jest.
Historia miłosna z czasów "komuny" (tu proszę wstawić daty z życia Hanki, Kuby, Edwarda oraz z Waszego) jest wciągająca; opowiedziana se swadą przez zżeranego nostalgią dandysa, nie męczy nadmiarem martyrologii ani nachalnymi komentarzami. Jest chyba najciekawszym elementem w tej układance (czyż nie tak miało być?); kiedy wychodzimy z ciemnego dusznego pokoju Edwarda na zalaną słońcem ulicę, pojawia się nadzieja, że wszystko można zacząć od początku: jak u Szymborskiej-koniec i początek, koniec i początek, koniec i początek...

Prawda, jest jeszcze przecież Daniel i jego dziwaczny pomysł na habilitację.
Wątek Ludkina, ekscentrycznego komunisty-filozofa przewija się w rozmowach bohaterów przez całą akcję powieści, ale samego Ludkina poznajemy dopiero u kresu podróży Zofii w fantazmatyczny świat wspomnień. Zasypie ją jeszcze, zanim zamkniemy okładki "Rozwiązłej", gradem kamyczków do ogródka wątpliwości: opowie o Bogu-samobójcy, życiu zwielokrotnionym przez bycie nie tylko sobą...

Czytać?
Czytać!
Chodzi za człowiekiem ta "Rozwiązła" i niczego tak naprawdę nie rozwiązuje. 
I wbrew tytułowi dobrze to niej świadczy.

PS Sam Autor interpretuje tytuł swej powieści w kategoriach ambiwalencji znaczeniowej: "rozwiązłość" jest przeciwieństwem "związania". Trafna to intuicja. Podpisuję się pod nią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam

AddThis