I dobrze! Niechaj się przelewa. Namysłu nad stereotypami nigdy dość.
Powieść Mariusza Sieniewicza wpisuje się doskonale w nurt owej powieści demaskatorskiej, mającej oddać głos uciskanej mniejszości (?) - kobietom - i, być może, sprawić, aby przejrzeli na oczy ci, dla których sprawy płci biologicznej i kulturowej, ról kobiecych i męskich, wszystkich damsko-męskich oczywistości są proste jak budowa cepa i nie ulegają zmianom w czasie.
Nie przejrzą.
Nie dla nich ta książka. Nieprzekonanych raczej nie przekona. Przekonanych w przekonaniach utwierdzi.
Sieniewicz, podobnie jak Jarosław Kamiński w Rozwiązłej, snuje swą opowieść z kobiecej perspektywy ale czyni to używając innych rozwiązań narracyjnych. Pierwszoosobowym narratorem Spowiedzi jest jej główna bohaterka - Emi - humanozaur z epoki papierozoiku. Swój dyplom polonistki mogła sobie Emi w ... kieszeń wsadzić; pracuje w hurtowni, a po odpracowanej zmianie wraz z BBC (skrótu nie odszyfruję, sami miejcie frajdę) grasuje na fejsie, śledząc podwójne życie rozmaitych Misiów, którzy w świetle dnia są najzwyklejszymi homo erctus. Erectus, dodajmy, nie od postawy wyprostowanej, a od nieustannej erekcji, która przesłania im inne, hmmm...wartości.
Gdyby najkrócej streścić powieść Sieniewicza, rzec by można: Misiu odstał swoje, Misiu może odejść.
Misiom erectusom już dziękujemy.
Cóż Miś?
Na przykład taki fejsbukowy Loverboj. Zapytany o horyzont lekturowy ("Zanim ten-teges, powiedz mi, Loverboju, jakie ostatnio przeczytałeś książki") wymienia "Kwo wadis", "Harr'ego Wiedźmina", "Pipi Landsztrum z Zielonego Wzgórza" i parę innych.
I nie chce z Loverbojem polonistka ten-teges. Wybredna znaczy.
Albo Miś Endrju - w depresji jak stąd do Bałtyku plaż.
Albo Miś Wiktor - niegdysiejszy aktor awangardowy, dziś doznający orgazmu wyłącznie na dźwięk słowa Polska.
Misiów ci w powieści dostatek.
Co jeden, to ciekawszy.
A obok nich Dziuńdzie.
Cóż Dziuńdzia?
Kobieta. Ha ha. Hi hi. Nie będziesz mieć Misia innego przede mną.
A gdzie Dziuńdzia, tam Miś.
Relikt epoki, w której samicom los jeden przeznaczony: Miałam rozpocząć kolejny rozdział sagi - z Misiem i dzieciórami, z Murakamim czytanym po kilka stronic w wannie, z lekcjami jogi, które pozwalałyby czasami zastygnąć w pozycji lotosu i lekkomyślnie przypalić obiad. Epoki, w której tatko przypomina hotelowego gościa - co miesiąc reguluje rachunek i przedłuża swój pobyt, mamunia zaś uczy zawsze bycia c z y j ą ś córką, żoną, matką, kochanką.
Cóż Śpiąca Królewna?
Chciałam być kimś nieprzypisanym, co w świecie, z którego uciekam, uchodzi za idee fixe...
Spowiedź Śpiącej Królewny pisana jest soczystym aluzyjnym językiem. Mnóstwo w niej odniesień do kultury pop i do wielkiej literatury. Nie ma świętości, której język ów, jęzor giętki i wężowy, nie wywróciłby na nice. Mieliśmy w Dniu Świra Modlitwę Polaka Szaraka - mamy u Sieniewicza modlitwę do Misia Naszego Powszedniego. Mamy jazdę po językowej bandzie, która bardzo trafnie oddaje stan umysłu, ducha i ciała żyjącej w cieniu waginalnej klątwy Śpiącej Królewny aka Rezolutnej Dziuńdzi.
Królewny są najbardziej sfrustrowaną grupą społeczną.
Ale kiedy wyzwolą się z własnej niemocy i mocy Misiów skandujących: "nasz kraj!!!" - odzyskają siłę tak jak odzyskała ją Emi. Miotłę, znaczy. Bo ostatecznie z kokonu o roboczej nazwie Śpiąca Królewna wylągł się motyl marki Czarownica. Odzyskać miotłę, to naprawdę jest coś! Siła jest kobietą.
Tonąca zawsze welonu się chwyta. Wiadomo - Dziuńdzia.
A jak Dziuńdzia marudna - wiadomo: niedorżnięta. Zupełnie jakbym była kłodą drewna w tartaku. Kłodą bezkształtną i czekającą, aż w rękach jakiegoś drwala uzyska właściwą formę.
Powieść Mariusza Sieniewicza trafnie diagnozuje i precyzyjnie opisuje przemiany kulturowe, których jesteśmy świadkami. Uciekając w oniryczną metaforykę, rysując surrealistyczne sceny z narkoleptycznych ataków Emi, ogarnia złożoność i wielowymiarowość zmian, jakie stały i wciąż stają się udziałem kobiet. Także zmian w obrębie języka - Co można powiedzieć, skoro boli mnie własna niewyrażalność.
Dobrze, że tak nośny tekst wyszedł spod pióra mężczyzny.
Teraz kłoda drewna wybiera wolność. Misie, rycerze, ułani, chłopcy malowani - spierdalać pieszo albo na koniach, i to galopem. Nadszedł wasz koniec. Bo miodek wyjedzony i w ulu cisza, bo zamku już nie ma , bo wieża zburzona, a ja nie z waszej bajki królewna ani Zosieńka z okienka...
Amen
Gdyby najkrócej streścić powieść Sieniewicza, rzec by można: Misiu odstał swoje, Misiu może odejść.
Misiom erectusom już dziękujemy.
Cóż Miś?
Na przykład taki fejsbukowy Loverboj. Zapytany o horyzont lekturowy ("Zanim ten-teges, powiedz mi, Loverboju, jakie ostatnio przeczytałeś książki") wymienia "Kwo wadis", "Harr'ego Wiedźmina", "Pipi Landsztrum z Zielonego Wzgórza" i parę innych.
I nie chce z Loverbojem polonistka ten-teges. Wybredna znaczy.
Albo Miś Endrju - w depresji jak stąd do Bałtyku plaż.
Albo Miś Wiktor - niegdysiejszy aktor awangardowy, dziś doznający orgazmu wyłącznie na dźwięk słowa Polska.
Misiów ci w powieści dostatek.
Co jeden, to ciekawszy.
A obok nich Dziuńdzie.
Cóż Dziuńdzia?
Kobieta. Ha ha. Hi hi. Nie będziesz mieć Misia innego przede mną.
A gdzie Dziuńdzia, tam Miś.
Relikt epoki, w której samicom los jeden przeznaczony: Miałam rozpocząć kolejny rozdział sagi - z Misiem i dzieciórami, z Murakamim czytanym po kilka stronic w wannie, z lekcjami jogi, które pozwalałyby czasami zastygnąć w pozycji lotosu i lekkomyślnie przypalić obiad. Epoki, w której tatko przypomina hotelowego gościa - co miesiąc reguluje rachunek i przedłuża swój pobyt, mamunia zaś uczy zawsze bycia c z y j ą ś córką, żoną, matką, kochanką.
Cóż Śpiąca Królewna?
Chciałam być kimś nieprzypisanym, co w świecie, z którego uciekam, uchodzi za idee fixe...
Spowiedź Śpiącej Królewny pisana jest soczystym aluzyjnym językiem. Mnóstwo w niej odniesień do kultury pop i do wielkiej literatury. Nie ma świętości, której język ów, jęzor giętki i wężowy, nie wywróciłby na nice. Mieliśmy w Dniu Świra Modlitwę Polaka Szaraka - mamy u Sieniewicza modlitwę do Misia Naszego Powszedniego. Mamy jazdę po językowej bandzie, która bardzo trafnie oddaje stan umysłu, ducha i ciała żyjącej w cieniu waginalnej klątwy Śpiącej Królewny aka Rezolutnej Dziuńdzi.
Królewny są najbardziej sfrustrowaną grupą społeczną.
Ale kiedy wyzwolą się z własnej niemocy i mocy Misiów skandujących: "nasz kraj!!!" - odzyskają siłę tak jak odzyskała ją Emi. Miotłę, znaczy. Bo ostatecznie z kokonu o roboczej nazwie Śpiąca Królewna wylągł się motyl marki Czarownica. Odzyskać miotłę, to naprawdę jest coś! Siła jest kobietą.
Tonąca zawsze welonu się chwyta. Wiadomo - Dziuńdzia.
A jak Dziuńdzia marudna - wiadomo: niedorżnięta. Zupełnie jakbym była kłodą drewna w tartaku. Kłodą bezkształtną i czekającą, aż w rękach jakiegoś drwala uzyska właściwą formę.
Powieść Mariusza Sieniewicza trafnie diagnozuje i precyzyjnie opisuje przemiany kulturowe, których jesteśmy świadkami. Uciekając w oniryczną metaforykę, rysując surrealistyczne sceny z narkoleptycznych ataków Emi, ogarnia złożoność i wielowymiarowość zmian, jakie stały i wciąż stają się udziałem kobiet. Także zmian w obrębie języka - Co można powiedzieć, skoro boli mnie własna niewyrażalność.
Dobrze, że tak nośny tekst wyszedł spod pióra mężczyzny.
Teraz kłoda drewna wybiera wolność. Misie, rycerze, ułani, chłopcy malowani - spierdalać pieszo albo na koniach, i to galopem. Nadszedł wasz koniec. Bo miodek wyjedzony i w ulu cisza, bo zamku już nie ma , bo wieża zburzona, a ja nie z waszej bajki królewna ani Zosieńka z okienka...
Amen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam