Anna Janko, Pasja według św. Hanki, Kraków 2012
Ja mam dwie półkule mózgowe, a on cztery ćwiartki. Do tego moje dwie półkule są stale zsynchronizowane, a jego cztery ćwiartki kompletnie rozłączone. Nic mu się nie miesza: praca osobno, dom osobno, "problem zdrady" osobno. Polityka i sport też w odpowiednich katalogach. Wszystko zakodowane, porządeczek po prostu, żaden chaos umysłowi nie grozi. A ja mam przecieki, powidoki, asocjacje, brzemienne skutki, odległe następstwa.
Skoro ma się tę wiedzę; skoro się wie, że w zasadzie żadna to różnica: ten czy tamten (znów cztery ćwiartki...) - to po co cały ten ambaras? Bo to miłość chodzi po ludziach i szuka kochanków. To jedyne rozsądne wytłumaczenie.
Stało się.
Się stało.
Trafiła kosa na kamień.
Strumień świadomości zakochanej mężatki, matki dwojga dzieciąt, jest miejscami nie do zniesienia. Words, words, words ... Przegadany. Wszystkie te określenia, których zazwyczaj używa się w celu dookreślenia tego przegadania - psychologizujący bełkot, pseudonaukowość, egzaltowany monolog - nie mają tu jednak racji bytu. Przegadany - ale językowo wielce atrakcyjny. Doprawdy trudno uwierzyć, że podobny potok myśli nawiedzić mógłby głowę zakochanej prawie czterdziestolatki (nawet polonistki, nawet poetki, nawet redaktorki, nawet ... - ech, wiem, co mówię), za to bardzo prosto wskazać źródło tego potoku - to ... Autorka powieści. Anna Janko jest jednak przede wszystkim poetką. I zaprawdę czuć, że powieść Pasja według św. Hanki napisała poetka.
Czy to zarzut?
Tak i nie.
Fabuła powieści na tej rozwlekłości cierpi. Przychodzi moment, w którym dalsze wahania bohaterki w kwestii rozstania/zostania z mężem stają się tak nużące jak pamiętnik dojrzewającej panienki. Ileż, no ileż można? Ja wiem, rozumiem, że t a k t o j e s t. Ale czyta się doprawdy ciężko, kartki przerzuca w nadziei, że za zakrętem wewnętrzny monolog udramatyzowany przerodzi się w dialog, wybuch bodaj - decyzję, początek, koniec. Niedoczekanie.
Ale też jest ów potok myśli naprawdę piękny: liryczny - miejscami nawet, jak to w podobnej sytuacji, deliryczny - literacko wysmakowany, pełen kontekstów, intertekstualnych smaczków, cytatów.
Strumień świadomości zakochanej mężatki, matki dwojga dzieciąt, jest miejscami nie do zniesienia. Words, words, words ... Przegadany. Wszystkie te określenia, których zazwyczaj używa się w celu dookreślenia tego przegadania - psychologizujący bełkot, pseudonaukowość, egzaltowany monolog - nie mają tu jednak racji bytu. Przegadany - ale językowo wielce atrakcyjny. Doprawdy trudno uwierzyć, że podobny potok myśli nawiedzić mógłby głowę zakochanej prawie czterdziestolatki (nawet polonistki, nawet poetki, nawet redaktorki, nawet ... - ech, wiem, co mówię), za to bardzo prosto wskazać źródło tego potoku - to ... Autorka powieści. Anna Janko jest jednak przede wszystkim poetką. I zaprawdę czuć, że powieść Pasja według św. Hanki napisała poetka.
Czy to zarzut?
Tak i nie.
Fabuła powieści na tej rozwlekłości cierpi. Przychodzi moment, w którym dalsze wahania bohaterki w kwestii rozstania/zostania z mężem stają się tak nużące jak pamiętnik dojrzewającej panienki. Ileż, no ileż można? Ja wiem, rozumiem, że t a k t o j e s t. Ale czyta się doprawdy ciężko, kartki przerzuca w nadziei, że za zakrętem wewnętrzny monolog udramatyzowany przerodzi się w dialog, wybuch bodaj - decyzję, początek, koniec. Niedoczekanie.
Ale też jest ów potok myśli naprawdę piękny: liryczny - miejscami nawet, jak to w podobnej sytuacji, deliryczny - literacko wysmakowany, pełen kontekstów, intertekstualnych smaczków, cytatów.
Coś za coś.
W całej tej plątaninie słów odnosimy wrażenie, że powieść Janko jest wyłącznie historią zakochanej dojrzałej kobiety, której nagle na głowę spadło niebo i - dramat.
Mogą umknąć uwadze czytelnika trzy szalenie ważne interpretacyjne konteksty - trzy postaci, które mogły zmienić bieg historii. Może gdyby nie t o, potoczyłaby się ona inaczej?
Bo przecież Paw, mąż Hanki ma swoją Marlenę.
Bo przecież mamunia Pawia, teściowa Hanki, i tak wygłosi sakramentalne: żeby twoja noga tu więcej nie postała.
Bo przecież matka Hanki, gdy na nią patrzy - puka się w czoło. A od czasu do czasu ma przemówienie pełne agresji i dobrych intencji, taki miks. Bo ona Pawia uwielbia i sama chętnie by go miała za męża, jest on bowiem w jej typie urody męskiej. I teraz akurat zaczął świetnie zarabiać, niech ja o tym pamiętam.
Może więc jednak straszliwą pomyłką jest ów mit, który mówi, że miłość, to spotkanie dwóch połówek jabłka, pomarańczy, czego tam chcecie. Miłość powinna spadać na głowy dwóch c a ł o ś c i - ludzi kompletnych.
Hanka doskonale o tym wie.
Może tu jest pies, miłość, pogrzebany?
Wiem, to ja byłam zależna. To ja byłam na wózku. Mój dom był moim wózkiem, dzieci, brak pracy, brak pieniędzy latami, rola Matki Polki, którą pełniłam najpierw z entuzjazmem, potem z aprobatą, potem z niechęcią, żalem, złością, nienawiścią, rezygnacją. To wszystko było moje inwalidztwo.
Miłość kocha pełnię. Spełnienie. Dopełnienie - ale nie pustostan...
W całej tej plątaninie słów odnosimy wrażenie, że powieść Janko jest wyłącznie historią zakochanej dojrzałej kobiety, której nagle na głowę spadło niebo i - dramat.
Mogą umknąć uwadze czytelnika trzy szalenie ważne interpretacyjne konteksty - trzy postaci, które mogły zmienić bieg historii. Może gdyby nie t o, potoczyłaby się ona inaczej?
Bo przecież Paw, mąż Hanki ma swoją Marlenę.
Bo przecież mamunia Pawia, teściowa Hanki, i tak wygłosi sakramentalne: żeby twoja noga tu więcej nie postała.
Bo przecież matka Hanki, gdy na nią patrzy - puka się w czoło. A od czasu do czasu ma przemówienie pełne agresji i dobrych intencji, taki miks. Bo ona Pawia uwielbia i sama chętnie by go miała za męża, jest on bowiem w jej typie urody męskiej. I teraz akurat zaczął świetnie zarabiać, niech ja o tym pamiętam.
Może więc jednak straszliwą pomyłką jest ów mit, który mówi, że miłość, to spotkanie dwóch połówek jabłka, pomarańczy, czego tam chcecie. Miłość powinna spadać na głowy dwóch c a ł o ś c i - ludzi kompletnych.
Hanka doskonale o tym wie.
Może tu jest pies, miłość, pogrzebany?
Wiem, to ja byłam zależna. To ja byłam na wózku. Mój dom był moim wózkiem, dzieci, brak pracy, brak pieniędzy latami, rola Matki Polki, którą pełniłam najpierw z entuzjazmem, potem z aprobatą, potem z niechęcią, żalem, złością, nienawiścią, rezygnacją. To wszystko było moje inwalidztwo.
Miłość kocha pełnię. Spełnienie. Dopełnienie - ale nie pustostan...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam