Po tych wszystkich Majach, Inkach, Aztekach pozostały jakieś kamienie, po nas zostaną najwyżej trociny, z trocin powstaliśmy i w trociny naszych trumien się obrócimy (188).
[...] to właśnie jest przyszłość internetu, zostaniemy przysypani tonami trocin, które na pozór lekkie, gdy weźmie się ich garść do ręki, są w swojej masie zabójcze, człowiek przysypany trocinami dusi się i nie może wydostać, i w tej lawinie trocin zdycha (193).
Nie da się ukryć - Trociny Krzysztofa Vargi, to - jak głosi zapowiedź na okładce - znakomita, cyniczna i błyskotliwa rozrywka na najwyższym poziomie. Napisana tak sugestywnie, że zapętla się człowiek w monologu głównego bohatera i w pewnej chwili traci dystans: czy to wciąż głos socjopatycznego komiwojażera, czy już czytelnicze glossy, pogłosy i powidoki.
Ach, jak sobie narrator jedzie po bandzie! Jak naigrawa się z wszystkiego, co must be correctness w tym najdziwniejszym ze światów. Jak pod podszewkę naszych, szytych na miarę własnych oczekiwań i zaleceń specjalistów od dress code'u, masek i przebrań zagląda.
Aż boli.
Gdzież tu: człowiek - to brzmi dumnie? Absurdalność istnienia przytłacza - czy każde istnienie jest równie absurdalne? Piotr Augustyn, komiwojażer na usługach korporacji, odpowiedziałby zapewne, że tak. Są tylko ludzie - świnie i ludzie - sępy; ludzie - hieny i ludzie - małpy. Polskie ZOO. Lub raczej polskie gospodarstwo rolne, w którym psy na krótkich łańcuchach zdychają w długich męczarniach; kury z odrąbanymi głowami zaliczają ostatni bieg wokół spacerniaka, a krowy, którym jednym ruchem podrzyna się gardło, wpatrują się w oprawców wielkimi wilgotnymi oczami pełnymi łagodności. Ot, zbydlęcenie - Witkacowski sen o polskim piekiełku. Piekle?
Podróżuje więc komiwojażer Augustyn z miasta A do miasta B, podpisuje jakieś dokumenty i interlokutorom swoim do podpisania podsuwa.
Coś je.
Gdzieś śpi.
Zniechęcenie, znużenie, nienawiść, brak szacunku do siebie i innych toczą go jak podstępny nowotwór.
Słoma z butów, trociny z życia - już nawet nie Berentowskie próchno - trociny.
W cyklu sonetów Nad głębiami Adam Asnyk pisał (sonet IX):
Nieśmiertelności nie poszukuj w próchnie
Albo w czynnikach, co się wnet rozprzęgną -
Nieśmiertelnymi nie są kość i ścięgno,
Ni żądz płomyki, które śmierć zadmuchnie.
Te dumne myśli, co się w głowie lęgną,
Pójdą na pastwę bladej przemian druhnie,
Jeśli za zlepek znikomy nie sięgną,
I osobistej sławy oddźwięk zgłuchnie.
Wszystko, co świeci w ludzkich cacek kramie,
Co przypadkowe, ułomne i liche,
Co nosi zachceń osobistych znamię,
Choć się przystraja w odrębności pychę,
Wraz z swą skorupą w prochy się rozłamie,
Na dno przepaści opadając ciche.
19 luty 1887
Augustyn z lubością opada na dno przepaści. Aż do czynu, który zrówna go (albo nawet da mu laur pierwszeństwa...) ze znienawidzonymi przodkami i pociotkami.
Augustyn opada na dno przepaści przy dźwiękach najbardziej wyrafinowanej muzyki - w locie ku otchłani towarzyszą mu Pergolesi, Mozart, Gesualdo da Venosa i Hildegarda z Bingen.
Jeśli coś w czytelniku zostaje po lekturze znakomitej powieści Vargi, poza rewelacyjną narracją oczywiście, która wybrzmiewa jak najpiękniejsza muzyka, to dogłębne przekonanie, że świat, w którym piękne zawsze znaczy dobre, a dobre zawsze znaczy piękne NAPRAWDĘ już nie istnieje.
Żegnajcie Eloje.
Witajcie Morloki.
A może wyście (myśmy?) wszyscy z jednego szynela..?
http://wyborcza.pl/magazyn/1,128593,12442837,W_kraju_Morlokow.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam