Poszukiwanie sensu życia jest jednym z najstarszych i najdonioślejszych, ale i najbardziej frustrujących zajęć ludzkości. Porażki w tym poszukiwaniu stanowią nie tylko przejaw dzisiejszych kryzysów kulturowych i cywilizacyjnych, lecz należą także do głównych ich powodów. Dzisiejsza sztuka i literatura niejako żywi się nimi. Kiedyś analizując dzieło literackie, należało odpowiedzieć na pytanie: "CO AUTOR CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ"; dziś nawet najwięksi autorzy poszukują jedynie nowych środków wyrażenia beznadziejności życia.
Michał Heller


Kiedy czytam, zawsze mam wrażenie, jakbym jadła. Natomiast potrzeba czytania jest jak nieznośny wilczy głód.

Susan Sontag


Literatura to próba zapisania na jakiś twardy dysk tego, co masz na pulpicie.
Agnieszka Wolny-Hamkało

piątek, 8 lutego 2013

Kim jesteś Kosteczku?

Szczepan Twardoch, Morfina, Kraków 2012

Od poszukiwania własnej tożsamości można uzależnić się jak od morfiny. Można spędzić życie na wciąż ponawianych próbach dowiadywania się czegoś nowego o sobie. Można umrzeć, nie widząc kim się jest. Można patrzyć w lustro i powtarzać sobie co dnia: ja to ktoś inny.

Odkąd Wielki Łańcuch Bytu rozpadł się na pojedyncze ogniwa, niczym papierowa zabawka na choinkę przygotowana rękami niezbyt sprawnego manualnie dziecka, co dnia konstruujemy swoją tożsamość od nowa. Może nie wszyscy i nie zawsze całkowicie ab ovo, ale na pewno poczucie "chęci bycia sobą", "stania się nareszcie sobą" czy "zrealizowania siebie" towarzyszy wielu z nas od świtu do zmierzchu, od pierwszych burzliwych dni pokwitania, aż po grób.

Konstanty Willeman najpierw przed sobą ucieka, a kiedy zaczyna tracić rozeznanie co do własnej osoby, rozpoczyna szalony pościg za swoim ja.


Można powiedzieć, że tożsamości swej szuka Konstanty.
Można też pomyśleć, że to  c o ś  w Konstantym dopomina się o nadanie kształtu, formy, bo ludzka cielesność okazuje się niewystarczająca.
Coś? 
W wywiadzie udzielonym Justynie Sobolewskiej, Szczepan Twardoch mówi, że zamiast słowa forma woli pożyczone od Jacka Dukaja sformułowanie "morfa". Morfa Konstantego dopomina się o sformułowanie swych wyznaczników. A Konstatnty ucieka ile sił w nogach. Jest skłonny nie tylko wieść podwójne, potrójne, wielokrotne życie erotyczne; nie tylko wikłać się w tajne organizacje niewiadomej proweniencji; nie tylko kłamać, zdradzać i kpić w żywe oczy. Konstanty skłonny jest  n i e  b y ć, żeby tylko nie musieć zmierzyć się z wyzwaniem stawianym mu przez ową morfę, która dręczy, męczy, pragnie...

Co wspólnego ma morfa z morfiną?
Pierwsza jest rdzeniem egzystencji, druga gwarantuje ucieczkę od jej ciężaru.
Nieustanne przyciąganie i odpychanie; chciałbym, a boję się.

Czy jest "Morfina", jak sugeruje wydawca, opowieścią o kobietach, narkotykach i zdradzie?
W warstwie fabularnej tak, oczywiście. Opowieścią na poły sensacyjną, na poły obyczajową.
Wszystkie określenia, którymi nęci nas z okładki - szalona, transowa, psychologiczna, historyczna, sensacyjna, skandaliczna -  są oczywiście adekwatne do tego, co między okładkami. Ale w powieści Twardocha najważniejsze wydaje się całkiem co innego: nie słowa, którymi opisać można tekst z perspektywy gatunkowej, krytycznej czy tej najbanalniejszej: reklamowej, ale słowa, których brak, kiedy przychodzi nam zmierzyć się z kwestią własnej tożsamości.
Nie bez powodu narracja prowadzona jest równolegle przez dwa głosy: samego Kostka oraz nieropoznanej do końca istoty płci żeńskiej, którą sam Autor, jeszcze w konspekcie powieści, określił mianem: "ta, która idzie za mną".
W przywoływanej już rozmowie Justyna Sobolewska stwierdza:
"Podstawowe pytanie, jakie zadaje sobie czytelnik, brzmi: kto do nas mówi? Ja odpowiedziałam sobie trzy razy M: morfina, melancholia, mojra...".
"To może być matka, Polska, czarna bogini, śmierć, albo jeszcze jungowska anima" - doprecyzowuje Autor.

Kim jest ONA?
Dlaczego aż dwóch narracji trzeba równolegle, żeby wybrzmiał głos jednego człowieka? Nikt nie jest samotną wyspą, chociaż wszyscy bardzo się staramy...
Nie znajduję dodatkowych odpowiedzi na pytanie o tożsamość żeńskiej narratorki, choć intuicja podpowiada mi, że jest ona czymś więcej niż tylko wymienionym powyżej spisem konwencjonalnych wcieleń jungowskiej animy. Ale czym...? Może to głosy przodków, które - perspektywa kobieca byłaby tu więc tylko kostiumem; ot, tak, żeby pokazać dwugłos na dwie płcie, dwugłos dopełniający się wzajem - płynąc w naszych pojedynczych biografiach swoimi pojedynczymi strumieniami, zlewają się nagle w jedną potężną rzekę i kiedy dociera ona do naszej świadomości, zaczynamy szukać siebie. Siebie prawdziwych...?

Może w całym tym poszukiwaniu tożsamości chodzi tylko o jedno: o to, kim się  n i e  jest...?


1 komentarz:

  1. nie, nie mam ochoty krytykować - wbrew zachęcie nad okienkiem do komentowania. nie lubię recenzji, ale Twoją przeczytałam z dużym - a nawet rosnącym! - zaciekawieniem :)
    poszukiwanie włąsnej tożsamości nie jest dla mnie czymś obcym, wręcz przeciwnie, niegdyś mi mocno dawało w kość. ale chyba ten etap mam za sobą. nadal nie wiem, kim jestem, ale doszłam do wniosku, że wcale ta wiedza mi nie jest niezbędna. może te wszystkie dylematy wynikają ze źle postawionego pytania. może lepiej pytać: jaki jestem, bo to w jakiś sposób osadza w kontekście, który odgrywa niebagatelną rolę w naszym postrzeganiu siebie.

    OdpowiedzUsuń

Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam

AddThis