Ewa Madeyska, Katoniela, Kraków 2007
...od małżeństwa nagłego a niespodziewanego zachowaj mnie, Panie, przemknęło przez myśl Anieli. (51)
"Katonielę" wywabiła z półki, na której leżakowała niczym wino i niczym wino nabierała smaku, zapachu i intensywnej barwy, recenzowana przeze mnie ostatnio powieść Natalii Bobrowskiej - Ewa Madeyska zarekomendowała debiut Młodej Autorki na okładce.
Kiedy "Katoniela" się ukazała (rok 2007!), wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
I rychło nabyłam.
I leżała na półce, bo wraz z nią nabyłam prawdopodobnie stosik cały i ... zapomniałam.
I dobrze.
Przeczytałam teraz na jednym wdechu.
Za styl narracji i sposób dawkowania emocji - chapeau bas! Biblijno - katechizmowa stylizacja językowa, wyraźnie wydłuża dystans między narratorem i opowiadaną przez niego historią, ale równocześnie skraca dystans między nim, a bohaterami. Zupełnie jakby narrator chciał dać czytelnikowi, do zrozumienia, że opowiadana przez niego historia - historia banalna, powszednia jak chleb, jest niczym skóra, którą się zrzuca. Jak płaszcz, z którego się wyrasta; jak czasza spadochronu, na którym skoczyło się w otchłań, w nadziei, że życie uratuje jednak, a która teraz, opadłszy na głowę, miast wyzwolić - krępuje ruchy, pęta kostki - ale przecież można się z niej wyplątać, wywikłać!
I że człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać.
Informacje kluczowe dawkuje narrator powoli, omotując gęstą siecią retardacji, i w momentach, w których czytelnik się ich właściwie nie spodziewa. I, rewelacyjny to zabieg, czyni to przy pomocy jednego słowa, albo króciutkiego zdania. Zabieg ten działa jak wodny bicz, bicz boży, ukłucie szpilą. Pięścią między oczy raz. Dwa. Kilka razy.
Ach, więc to taaak...rany, jednak...o, Boże...
Za kilka fragmentów, będę powieść Madeyskiej wielbić ze względów bardzo osobistych i z tego powodu nie mogę ich zacytować.
Przeczytajcie sami i swoje rogi, zaprawdę powiadam wam, zaginajcie.
Przy całym dramatyzmie, a nawet tragizmie historii Anieli i Totalnego, Marty, Poli i Jerza powieść Madeyskiej jest nieodparcie humorystyczna. Patos i komizm mieszają się w idealnych proporcjach, choć sceny zapierające dech w piersiach z powodu żalu bezbrzeżnego nad bohaterami (i nad sobą samym...) jednak głębiej zapadają w pamięć.
Obnażając parszywe społeczne i kulturowe mechanizmy, pozostaje narrator osobą całkowicie pozbawioną zjadliwości, mentorskiego zaśpiewu; nie idzie na łatwiznę umoralniających komentarzy.
Czytelniku rozważ to, co najważniejsze w sercu swoim.
I dobrze.
Obawiam się, że czytana kilka lat temu mogłaby mnie rozsadzić.
Dziś też próbowała.
Wytrwałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam