To nie jest książka dla Norberta.
Norbert został skonstruowany solidnie, do konkretu i kolumn Excela; nigdy nie wybrałby się śladem Nansena albo Prousta [90].
To jest książka dla Mai.
Ojciec nauczył Maję, że każdy język, zwłaszcza język ojczysty, składa się wyłącznie z wyrazów obcych [257].
To jest książka dla Andrzeja.
Każda transgresja w jakiś sposób go wzruszała, ponieważ urodził się w okresie, w którym podstawowa transgresja, czyli religia, utraciła czar i moc [56].
To jest książka dla Ninel.
Ninel lubiła myśleć o eutanazji w kontekście własnej osoby. Ta myśl z jednej strony ją uspokajała, z drugiej - pozwalała zachować fason, by nie rzec z pewną przesadą: godność [95].
To jest książka dla Marii.
Maria zresztą, tak na marginesie, umiała z wielkim taktem i takimż wdziękiem nie dostrzegać różnych rzeczy [191].
Czytam recenzje "Ości" tu i tam i nadziwić się nie mogę: czytelnicy widzą w powieści Karpowicza DIAGNOZĘ współczesnych relacji rodzinnych. Toż to nie podręcznik dla studentów socjologii, a - tak, tak... - POWIEŚĆ. Tak, wiem, że z kluczem. Może nawet z kluczy pękiem. Żeby się teoretycy literatury nawypowiadali na śmierć w tym temacie i tak każdy pisarz pisze zawsze o sobie. I swoim stadzie. Ale żeby zaraz: diagnoza?
Raz: nic nowego pod słońcem.
Dwa: spiętrzenie konceptów fabularnych i językowych wyklucza jednak naukowość dzieła.
Trzy: taki dystans do omawianych przypadków klinicznych, to chyba tylko skalpel ma. A tnie równo.
Proza Karpowicza dotyka tego, co wydaje się na co dzień takie oczywiste: (nie)możności porozumienia się z drugim człowiekiem tak do końca, do ości, bo jest on INNY. Tylko tyle i aż tyle. INNY. Te wszystkie opowieści dziwnej treści, że dwie połówki jabłka (pomarańczy - dla amatorów cytrusowych marzeń); dwa gołąbki, co sobie z dziobków piją tyle warte, co nic.
Nie ma, nie ma - albo umiesz z wielkim taktem i takimż wdziękiem nie dostrzegać różnych rzeczy, albo ratuj się myśleniem o eutanazji w kontekście własnej osoby.
Przystajesz na to, że są granice i z nikim nigdy w jedno się nie zlejesz (zejdziesz, zjedziesz, stopisz...) albo giń.
A scenografia?
No jakaś być musi.
Współczesność nasza zabawna. Drastyczna miejscami. Okrutna. Głupia. Dziwna.
Czegóż chcieć więcej? Historyczny kostium czy kryminalna intryga? Po co.
Czy moglibyście przestać knuć po polsku i przejść na zrozumiały, obcy dla każdego z nas język? Bardzo dziękuję [463].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam