Poszukiwanie sensu życia jest jednym z najstarszych i najdonioślejszych, ale i najbardziej frustrujących zajęć ludzkości. Porażki w tym poszukiwaniu stanowią nie tylko przejaw dzisiejszych kryzysów kulturowych i cywilizacyjnych, lecz należą także do głównych ich powodów. Dzisiejsza sztuka i literatura niejako żywi się nimi. Kiedyś analizując dzieło literackie, należało odpowiedzieć na pytanie: "CO AUTOR CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ"; dziś nawet najwięksi autorzy poszukują jedynie nowych środków wyrażenia beznadziejności życia.
Michał Heller


Kiedy czytam, zawsze mam wrażenie, jakbym jadła. Natomiast potrzeba czytania jest jak nieznośny wilczy głód.

Susan Sontag


Literatura to próba zapisania na jakiś twardy dysk tego, co masz na pulpicie.
Agnieszka Wolny-Hamkało

czwartek, 16 stycznia 2014

Diody

[…] emocje są jak diody, które w wyniku uczestnictwa w uporządkowanym regułami i normami układzie społecznym zapalają się nieustannie i informują osobę o jej zakresie przystosowania do tego, co społeczne, i co należy zrobić, jeżeli zakres ten nie jest społecznie satysfakcjonujący, o czym donosi nieustanne monitorowanie siebie. [40]
Problem w tym, że niektórzy owych diod w ogóle nie dostrzegają, ba, nie wierzą w ich istnienie; inni zaś nie potrafią się w ogóle poruszać w świecie relacji interpersonalnych, jeśli nie mają latarki czołówki w takie diody zaopatrzonej i oświetlającej każdy ich krok.
Jedni i drudzy nieustannie wpadają w tarapaty, ale spróbujcie im powiedzieć, że u ich źródeł leży nieumiejętność odczytywania i nazywania emocji własnych i cudzych – wyśmieją was. Emocje? Bzdura!
Nie dziwcie się im. Nawet badacze parający się naukami społecznymi jeszcze całkiem niedawno zostawiali wiedzę o emocjach swoim kolegom biologom i ewolucjonistom, wychodząc z założenia, że emocje to pewien rodzaj atawizmu, który ułatwia dobór naturalny i przystosowanie do środowiska, człowiek zaś jest z definicji istotą racjonalną. I tu się mylili…
Dawno nie czytałam książki, której autorka tak płynnie i przekonująco porusza się po kilku dziedzinach nauk społecznych (socjologia, psychologia, pedagogika) oraz wpisuje systematyzowaną wiedzę w kontekst medyczny, historyczny a nawet literacki. Ta godna najwyższego uznania narracyjna wirtuozeria daje porywający efekt: oto świat emocji jawi się czytelnikowi w całym swym skomplikowaniu, ale jednocześnie zyskuje czytelną i spójną wykładnię. A jest tym bardziej pasjonująco, że autorka za główny temat swej książki obrała emocję wszechobecną, silną i często nieuświadamianą, ale mającą kluczowy wpływ na nasze relacje z ludźmi – wstyd.

Emocjonalność jest szeroko obecna w sferze rynku i polityki oraz wydaje się, że odgrywa główną rolę w zachowaniach i decyzjach konsumenckich, a także politycznych [118], zauważa Elżbieta Czykwin już na wstępie i dodaje, że konsument czy wyborca kupuje tak naprawdę nie produkt, ale wrażenia, uczucia i nastrój; chce być „uwodzony”. Gdyby było inaczej, nie potrzebowalibyśmy naiwnych reklam i… pompatycznych kampanii wyborczych, które – jak słusznie zauważa autorka – zastąpiły niegdysiejsze rytuały związane z elekcją i koronacją. Fakt, że człowiek tak chętnie daje się uwodzić emocjonalnym przekazom jest, zdaniem Elżbiety Czykwin, wystarczającym powodem, aby przedefiniować klasyczne koncepcje racjonalności jako zasadniczej dla działań i zachowań człowieka nowoczesnego.  [18]
O ile jednak taki socjologiczny ogląd natury ludzkiej wydaje się nam wszystkim, w tym także zapewne laikom, którzy istnienie emocji uznają za wymysł naukowców, „bab” i mięczaków, do przyjęcia, o tyle zejście na poziom rozważań o przypadkach indywidualnych wzbudza opór: JA się nie wstydzę; JA nie bywam zażenowany (męska końcówka jest tu jak najbardziej uzasadniona, o czym za chwilę); JA doskonale wiem, co się ze mną dzieje, kiedy wpadam w furię, nie patrzę rozmówcy w oczy, rumienię się i jąkam; JA zawsze WIEM, co robię i dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej.
Społeczna rola wstydu jako czynnika kontroli, czyli jego rola w podtrzymywaniu bądź naruszaniu więzi społecznych jest ogromna, ale  wszystko zaczyna się od JA.
Jak to działa? Chcecie prześledzić ten łańcuch zależności? Proszę bardzo.
Wróćmy zatem do początku naszej wędrówki po świecie emocji: przed nami osoba, która w istnienie żadnych diod nie wierzy. Oczywiście osoba taka emocje odczuwa, ale nie dopuszcza do świadomości faktu, że dyskomfort, który pojawia się w relacjach społecznych ma swoje źródło właśnie w nich i nie umie ich nazwać.
Aby wyjaśnić mechanizm działania tego przypadku, Elżbieta Czykwin dokonuje przeglądu koncepcji naukowych – socjologów, psychologów i pedagogów. Odsyłam do tekstu: zestaw nazwisk i przywołanych źródeł jest imponujący, a sposób konstruowania wywodu i łączenia poszczególnych wyników badań w spójną „historię wstydu” czytelny także dla osób niemających wykształcenia akademickiego  – z których jasno wynika, że wstyd jest jedną z najbardziej bolesnych i brzemiennych w skutki emocji.
Co czują osoby „niewierzące” doświadczające wstydu? Czują się głupio, niezręcznie, idiotycznie. Co robią, aby zniwelować poczucie dyskomfortu? Maskują wstyd gestami i słowami (to tzw. wstyd nieskrywany i niewyodrębniony): unikają kontaktu wzrokowego, omiatają wzrokiem kąty, jąkają się i cały czas mają dojmująco niskie poczucie własnej wartości. Albo, w przypadku wstydu określanego mianem „pomijanego”, mówią zbyt szybko, nie na temat, powtarzają w kółko te same historie – w ich umysłach nieustannie rozgrywają się ciągle przywoływane sceny, w których popełniają błąd, bądź czują się krytykowani przez innych, w ten sposób, że stają się niezdolni do uczestnictwa w teraźniejszości i radzenia sobie z jej wyzwaniami [66]. Brzmi znajomo? Aż prosi się o dalszy ciąg wywodu i przebadanie relacji wstyd – nieśmiałość…
Co najważniejsze, taki nieuświadomiony wstyd może siać w człowieku spustoszenie. Przywołując poglądy jednego z badaczy, Czykwin podnosi tezę, że wstyd jest jedną z tych emocji (jako drugą badacz ów wymienia dumę), która wystarcza do opisania zarówno interakcji między dwojgiem ludzi jak i relacji między grupami na poziomie zbiorowym. Użyjcie więc wyobraźni i ulokujcie osobę doświadczającą nieuświadomionego wstydu w relacji małżeńskiej… – katastrofa w stanie czystym! Jeśli dodam, że wstyd pomijany częściej „diagnozowany” jest u mężczyzn niż u kobiet, a objawia się on m. in. takimi „atrakcjami” jak: zaprzeczanie emocjom i skupianie się na pojedynczych kwestiach, które przywołuje się w nieskończoność, to… To zatrzymam się na progu niejednego waszego domostwa i przywołam przykład z książki: mniej boli, a jest bardzo wymowny.
Oto w USA w latach 60. i 70. minionego stulecia zanotowano wzrost liczby morderstw na kobietach. Ustawodawcy poszli w kierunku organizowania zinstytucjonalizowanej pomocy dla kobiet doświadczających przemocy ze strony mężów oraz przyspieszenia procedur rozwodowych. I co się okazało? Liczba morderstw… wzrosła! Jak socjologowie tłumaczą ten fenomen? Otóż mężczyźni, którzy bardzo łatwo wpadają w tzw. spiralę wstydu – wstydu lub wstydu – gniewu [celem wyjaśnienia: w książce pojawia się termin „wstyd rekursywny”, czyli reagujący sam na siebie („wstydzę się, że się wstydzę”), który prowadzi do gniewu, a następnie do powtarzających się sekwencji poczucia wstydu i gniewu, określanego właśnie mianem spirali] poczuli się podwójnie źle: ich wstyd osiągnął poziom nie do udźwignięcia – wstydzili się pragnienia bycia kochanymi i otaczanymi opieką, bo wydawało im się to… infantylne.
Wstyd rodził agresję.
Notabene: pamiętacie Pijaka z „Małego Księcia”? Pił, bo wstydził się, że pije… Wstyd i autoagresja koegzystowały w najlepszej komitywie.
Ukazanie relacji nieuświadomionego wstydu i agresji jest jedną z ciekawszych kwestii w książce Elżbiety Czykwin. Znajomość tej relacji pozwala tłumaczyć zarówno przyczyny kłótni małżeńskich, przemocy szkolnej jak i eskalację konfliktów między narodami. 
Zajmijmy się więc osobami, które bez emocjonalnych diod funkcjonować nie potrafią. Znamy je wszyscy (może to nawet my sami?): to osoby, które pędzą żywot zadając sobie nieustannie pytanie „co sobie ludzie o mnie pomyślą???”. Abstrahując od odpowiedzi, która w obecnych czasach traci walor śmieszności na rzecz bolesnej prawdy: „nie myślałbyś, co ludzie o tobie pomyślą, gdybyś wiedział jak rzadko to robią”, musimy zdać sobie sprawę, że głównym problemem społecznym współczesnego świata zachodniego jest destrukcja więzi, a zarazem  tęsknota za ich utrzymaniem [226] i powstawanie tzw. neoplemion: grup mających dawać złudzenie ich podtrzymywania: takich jak WOŚP, Ruch Oburzonych czy portale społecznościowe.
Rekonstruując tzw. proces jaźni odzwierciedlonej, Elżbieta Czykwin używa sformułowana „wchodzić w cudze buty” na określenie sytuacji, w której człowiek nieustannie wyobraża sobie, jak mógłby wyglądać w oczach innych, jak inni go oceniają i emocjonalnie reaguje na te wyobrażenia. Trwając w takim klinczu, człowiek nie przyjmuje ról społecznych w sposób afektywnie obojętny [40], czyli nieustannie stara się odczytywać emocje jakie inni żywią wobec niego: ale, uwaga, nie wobec niego jako osoby, a wobec niego-aktora obsadzonego w konkretnej roli społecznej – córki, matki czy męża. I tak spędza człowiek całe życie w cudzych butach, co dnia sprawdzając swą społeczną adekwatność zachowań [54], a życie przepływa mu między palcami. Albo obok. I nawet nie spostrzega, kiedy staje się konformistą. Jak się ustrzec konformizmu? Osoby z silnym poczuciem własnej wartości i wysoką samooceną, pomimo odczucia wstydu, potrafią w sytuacji presji grupowej działać zgodnie ze swoimi przekonaniami [100-101].
Jedną z ciekawszych tez książki jest bezwzględnie teza o roli wypieranego nieświadomego wstydu w etiologii depresji. Autorka proponuje następujący łańcuch przyczynowo-skutkowy: poczucie nieuświadomionego wstydu → indywidualizm → alienacja („zamykanie się na to, co wspólne”) → depresja.
Na równi z nią pasjonujące są konstatacje dotyczące niskiego poziomu zaufania wśród naszych rodaków, które warto tu przywołać. Autorka wskazuje na kilka przyczyn zjawiska, wśród których na szczególne zainteresowanie zasługują: makiawelistyczny i autorytarny typ osobowości Polaków (czyli podtrzymywanie cynicznego i złego wizerunku innych ludzi); ograniczenie więzi z ludźmi spoza bliskiej rodziny prowadzące do zaniku kompetencji społecznych, trudności z nawiązywaniem kontaktów i wstydu oraz autokratyzm, czyli skłonność do formułowania sądów na tematy, o których ma się mgliste pojęcie, na podstawie niejasnych, ale negatywnych wyobrażeń natury ludzkiej [203]. I jeszcze ta aspołeczność wpajana nam w dzieciństwie: „po co ci to?”.
Polecam także uwadze czytelników część poświęconą literackim i biograficznym ilustracjom wstydu. Czyta się ją jednym tchem, podziwiając precyzję wywodu i lekkość pióra badaczki.
Żyjemy w dziwnych czasach. Z jednej strony, w dyskursie publicznym zadomowiła się indywidualna emocjonalność (np. dyskurs emancypacyjny) i nic nas już nie szokuje, nie zawstydza, z drugiej – zwracanie się o pomoc do instytucji do pomagania powołanych jest zawstydzające i antygodnościowe. Z jednej strony funkcjonują kultury, w których okazywanie wstydu i poczucia winy jest cenione i oczekiwane,  z drugiej takie, w których istnieje kulturowy nakaz kwestionowania wstydu.
Zawsze jednak warto mieć na uwadze fakt, że wstyd, ta trudna i skomplikowane emocja, może mieć charakter dezintegrujący – kiedy uderza w nasze JA, w osobę albo reintegrujące – kiedy uderza w czyn.
Wstyd może budować i burzyć.
Czasem warto się zawstydzić i… przeprosić. Ale nie wystarczy powiedzieć „przepraszam”, trzeba jeszcze… Odsyłam do lektury „Wstydu”. Nie wstydźcie się, czytajcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam

AddThis