[…] emocje są jak diody, które w wyniku uczestnictwa w uporządkowanym regułami i normami układzie społecznym zapalają się nieustannie i informują osobę o jej zakresie przystosowania do tego, co społeczne, i co należy zrobić, jeżeli zakres ten nie jest społecznie satysfakcjonujący, o czym donosi nieustanne monitorowanie siebie. [40]
Problem
w tym, że niektórzy owych diod w ogóle nie dostrzegają, ba, nie wierzą w
ich istnienie; inni zaś nie potrafią się w ogóle poruszać w świecie
relacji interpersonalnych, jeśli nie mają latarki czołówki w takie diody
zaopatrzonej i oświetlającej każdy ich krok.
Jedni i drudzy nieustannie wpadają w tarapaty, ale spróbujcie im
powiedzieć, że u ich źródeł leży nieumiejętność odczytywania i nazywania
emocji własnych i cudzych – wyśmieją was. Emocje? Bzdura!
Nie dziwcie się im. Nawet badacze parający się naukami społecznymi jeszcze całkiem niedawno zostawiali wiedzę o emocjach swoim kolegom biologom i ewolucjonistom, wychodząc z założenia, że emocje to pewien rodzaj atawizmu, który ułatwia dobór naturalny i przystosowanie do środowiska, człowiek zaś jest z definicji istotą racjonalną. I tu się mylili…
Nie dziwcie się im. Nawet badacze parający się naukami społecznymi jeszcze całkiem niedawno zostawiali wiedzę o emocjach swoim kolegom biologom i ewolucjonistom, wychodząc z założenia, że emocje to pewien rodzaj atawizmu, który ułatwia dobór naturalny i przystosowanie do środowiska, człowiek zaś jest z definicji istotą racjonalną. I tu się mylili…
Dawno nie czytałam książki, której autorka tak płynnie i przekonująco
porusza się po kilku dziedzinach nauk społecznych (socjologia,
psychologia, pedagogika) oraz wpisuje systematyzowaną wiedzę w kontekst
medyczny, historyczny a nawet literacki. Ta godna najwyższego uznania
narracyjna wirtuozeria daje porywający efekt: oto świat emocji jawi się
czytelnikowi w całym swym skomplikowaniu, ale jednocześnie zyskuje
czytelną i spójną wykładnię. A jest tym bardziej pasjonująco, że autorka
za główny temat swej książki obrała emocję wszechobecną, silną i często
nieuświadamianą, ale mającą kluczowy wpływ na nasze relacje z ludźmi –
wstyd.
Emocjonalność
jest szeroko obecna w sferze rynku i polityki oraz wydaje się, że
odgrywa główną rolę w zachowaniach i decyzjach konsumenckich, a także
politycznych [118], zauważa Elżbieta Czykwin już na
wstępie i dodaje, że konsument czy wyborca kupuje tak naprawdę nie
produkt, ale wrażenia, uczucia i nastrój; chce być „uwodzony”. Gdyby
było inaczej, nie potrzebowalibyśmy naiwnych reklam i… pompatycznych
kampanii wyborczych, które – jak słusznie zauważa autorka – zastąpiły
niegdysiejsze rytuały związane z elekcją i koronacją. Fakt, że człowiek
tak chętnie daje się uwodzić emocjonalnym przekazom jest, zdaniem
Elżbiety Czykwin, wystarczającym powodem, aby przedefiniować klasyczne koncepcje racjonalności jako zasadniczej dla działań i zachowań człowieka nowoczesnego. [18]
O
ile jednak taki socjologiczny ogląd natury ludzkiej wydaje się nam
wszystkim, w tym także zapewne laikom, którzy istnienie emocji uznają za
wymysł naukowców, „bab” i mięczaków, do przyjęcia, o tyle zejście na
poziom rozważań o przypadkach indywidualnych wzbudza opór: JA się nie
wstydzę; JA nie bywam zażenowany (męska końcówka jest tu jak najbardziej
uzasadniona, o czym za chwilę); JA doskonale wiem, co się ze mną
dzieje, kiedy wpadam w furię, nie patrzę rozmówcy w oczy, rumienię się i
jąkam; JA zawsze WIEM, co robię i dlaczego zachowuję się tak, a nie
inaczej.
Społeczna rola wstydu jako czynnika kontroli, czyli jego rola w
podtrzymywaniu bądź naruszaniu więzi społecznych jest ogromna, ale
wszystko zaczyna się od JA.
Jak to działa? Chcecie prześledzić ten łańcuch zależności? Proszę bardzo.
Wróćmy zatem do początku naszej wędrówki po świecie emocji: przed nami osoba, która w istnienie żadnych diod nie wierzy. Oczywiście osoba taka emocje odczuwa, ale nie dopuszcza do świadomości faktu, że dyskomfort, który pojawia się w relacjach społecznych ma swoje źródło właśnie w nich i nie umie ich nazwać.
Wróćmy zatem do początku naszej wędrówki po świecie emocji: przed nami osoba, która w istnienie żadnych diod nie wierzy. Oczywiście osoba taka emocje odczuwa, ale nie dopuszcza do świadomości faktu, że dyskomfort, który pojawia się w relacjach społecznych ma swoje źródło właśnie w nich i nie umie ich nazwać.
Aby
wyjaśnić mechanizm działania tego przypadku, Elżbieta Czykwin dokonuje
przeglądu koncepcji naukowych – socjologów, psychologów i pedagogów.
Odsyłam do tekstu: zestaw nazwisk i przywołanych źródeł jest imponujący,
a sposób konstruowania wywodu i łączenia poszczególnych wyników badań w
spójną „historię wstydu” czytelny także dla osób niemających
wykształcenia akademickiego – z których jasno wynika, że wstyd jest
jedną z najbardziej bolesnych i brzemiennych w skutki emocji.
Co czują osoby „niewierzące” doświadczające wstydu? Czują się głupio,
niezręcznie, idiotycznie. Co robią, aby zniwelować poczucie dyskomfortu?
Maskują wstyd gestami i słowami (to tzw. wstyd nieskrywany i
niewyodrębniony): unikają kontaktu wzrokowego, omiatają wzrokiem kąty,
jąkają się i cały czas mają dojmująco niskie poczucie własnej wartości.
Albo, w przypadku wstydu określanego mianem „pomijanego”, mówią zbyt
szybko, nie na temat, powtarzają w kółko te same historie – w ich
umysłach nieustannie rozgrywają się ciągle przywoływane sceny, w których
popełniają błąd, bądź czują się krytykowani przez innych, w ten sposób,
że stają się niezdolni do uczestnictwa w teraźniejszości i radzenia
sobie z jej wyzwaniami [66]. Brzmi znajomo? Aż prosi się o dalszy ciąg wywodu i przebadanie relacji wstyd – nieśmiałość…
Co najważniejsze, taki nieuświadomiony wstyd może siać w człowieku
spustoszenie. Przywołując poglądy jednego z badaczy, Czykwin podnosi
tezę, że wstyd jest jedną z tych emocji (jako drugą badacz ów wymienia
dumę), która wystarcza do opisania zarówno interakcji między dwojgiem
ludzi jak i relacji między grupami na poziomie zbiorowym. Użyjcie więc
wyobraźni i ulokujcie osobę doświadczającą nieuświadomionego wstydu w
relacji małżeńskiej… – katastrofa w stanie czystym! Jeśli dodam, że
wstyd pomijany częściej „diagnozowany” jest u mężczyzn niż u kobiet, a
objawia się on m. in. takimi „atrakcjami” jak: zaprzeczanie emocjom i
skupianie się na pojedynczych kwestiach, które przywołuje się w
nieskończoność, to… To zatrzymam się na progu niejednego waszego
domostwa i przywołam przykład z książki: mniej boli, a jest bardzo
wymowny.
Oto w USA w latach 60. i 70. minionego stulecia zanotowano wzrost liczby morderstw na kobietach. Ustawodawcy poszli w kierunku organizowania zinstytucjonalizowanej pomocy dla kobiet doświadczających przemocy ze strony mężów oraz przyspieszenia procedur rozwodowych. I co się okazało? Liczba morderstw… wzrosła! Jak socjologowie tłumaczą ten fenomen? Otóż mężczyźni, którzy bardzo łatwo wpadają w tzw. spiralę wstydu – wstydu lub wstydu – gniewu [celem wyjaśnienia: w książce pojawia się termin „wstyd rekursywny”, czyli reagujący sam na siebie („wstydzę się, że się wstydzę”), który prowadzi do gniewu, a następnie do powtarzających się sekwencji poczucia wstydu i gniewu, określanego właśnie mianem spirali] poczuli się podwójnie źle: ich wstyd osiągnął poziom nie do udźwignięcia – wstydzili się pragnienia bycia kochanymi i otaczanymi opieką, bo wydawało im się to… infantylne.
Oto w USA w latach 60. i 70. minionego stulecia zanotowano wzrost liczby morderstw na kobietach. Ustawodawcy poszli w kierunku organizowania zinstytucjonalizowanej pomocy dla kobiet doświadczających przemocy ze strony mężów oraz przyspieszenia procedur rozwodowych. I co się okazało? Liczba morderstw… wzrosła! Jak socjologowie tłumaczą ten fenomen? Otóż mężczyźni, którzy bardzo łatwo wpadają w tzw. spiralę wstydu – wstydu lub wstydu – gniewu [celem wyjaśnienia: w książce pojawia się termin „wstyd rekursywny”, czyli reagujący sam na siebie („wstydzę się, że się wstydzę”), który prowadzi do gniewu, a następnie do powtarzających się sekwencji poczucia wstydu i gniewu, określanego właśnie mianem spirali] poczuli się podwójnie źle: ich wstyd osiągnął poziom nie do udźwignięcia – wstydzili się pragnienia bycia kochanymi i otaczanymi opieką, bo wydawało im się to… infantylne.
Wstyd rodził agresję.
Notabene: pamiętacie Pijaka z „Małego Księcia”? Pił, bo wstydził się, że pije… Wstyd i autoagresja koegzystowały w najlepszej komitywie.
Notabene: pamiętacie Pijaka z „Małego Księcia”? Pił, bo wstydził się, że pije… Wstyd i autoagresja koegzystowały w najlepszej komitywie.
Ukazanie relacji nieuświadomionego wstydu i agresji jest jedną z
ciekawszych kwestii w książce Elżbiety Czykwin. Znajomość tej relacji
pozwala tłumaczyć zarówno przyczyny kłótni małżeńskich, przemocy
szkolnej jak i eskalację konfliktów między narodami.
Zajmijmy się więc osobami, które bez emocjonalnych diod funkcjonować
nie potrafią. Znamy je wszyscy (może to nawet my sami?): to osoby, które
pędzą żywot zadając sobie nieustannie pytanie „co sobie ludzie o mnie
pomyślą???”. Abstrahując od odpowiedzi, która w obecnych czasach traci
walor śmieszności na rzecz bolesnej prawdy: „nie myślałbyś, co ludzie o
tobie pomyślą, gdybyś wiedział jak rzadko to robią”, musimy zdać sobie
sprawę, że głównym problemem społecznym współczesnego świata zachodniego jest destrukcja więzi, a zarazem tęsknota za ich utrzymaniem
[226] i powstawanie tzw. neoplemion: grup mających dawać złudzenie ich
podtrzymywania: takich jak WOŚP, Ruch Oburzonych czy portale
społecznościowe.
Rekonstruując tzw. proces jaźni odzwierciedlonej, Elżbieta Czykwin
używa sformułowana „wchodzić w cudze buty” na określenie sytuacji, w
której człowiek nieustannie wyobraża sobie, jak mógłby wyglądać w oczach
innych, jak inni go oceniają i emocjonalnie reaguje na te wyobrażenia.
Trwając w takim klinczu, człowiek nie przyjmuje ról społecznych w sposób afektywnie obojętny [40],
czyli nieustannie stara się odczytywać emocje jakie inni żywią wobec
niego: ale, uwaga, nie wobec niego jako osoby, a wobec niego-aktora
obsadzonego w konkretnej roli społecznej – córki, matki czy męża. I tak
spędza człowiek całe życie w cudzych butach, co dnia sprawdzając swą społeczną adekwatność zachowań
[54], a życie przepływa mu między palcami. Albo obok. I nawet nie
spostrzega, kiedy staje się konformistą. Jak się ustrzec konformizmu? Osoby
z silnym poczuciem własnej wartości i wysoką samooceną, pomimo odczucia
wstydu, potrafią w sytuacji presji grupowej działać zgodnie ze swoimi
przekonaniami [100-101].
Jedną
z ciekawszych tez książki jest bezwzględnie teza o roli wypieranego
nieświadomego wstydu w etiologii depresji. Autorka proponuje następujący
łańcuch przyczynowo-skutkowy: poczucie nieuświadomionego wstydu →
indywidualizm → alienacja („zamykanie się na to, co wspólne”) →
depresja.
Na równi z nią pasjonujące są konstatacje dotyczące niskiego poziomu zaufania wśród naszych rodaków, które warto tu przywołać. Autorka wskazuje na kilka przyczyn zjawiska, wśród których na szczególne zainteresowanie zasługują: makiawelistyczny i autorytarny typ osobowości Polaków (czyli podtrzymywanie cynicznego i złego wizerunku innych ludzi); ograniczenie więzi z ludźmi spoza bliskiej rodziny prowadzące do zaniku kompetencji społecznych, trudności z nawiązywaniem kontaktów i wstydu oraz autokratyzm, czyli skłonność do formułowania sądów na tematy, o których ma się mgliste pojęcie, na podstawie niejasnych, ale negatywnych wyobrażeń natury ludzkiej [203]. I jeszcze ta aspołeczność wpajana nam w dzieciństwie: „po co ci to?”.
Na równi z nią pasjonujące są konstatacje dotyczące niskiego poziomu zaufania wśród naszych rodaków, które warto tu przywołać. Autorka wskazuje na kilka przyczyn zjawiska, wśród których na szczególne zainteresowanie zasługują: makiawelistyczny i autorytarny typ osobowości Polaków (czyli podtrzymywanie cynicznego i złego wizerunku innych ludzi); ograniczenie więzi z ludźmi spoza bliskiej rodziny prowadzące do zaniku kompetencji społecznych, trudności z nawiązywaniem kontaktów i wstydu oraz autokratyzm, czyli skłonność do formułowania sądów na tematy, o których ma się mgliste pojęcie, na podstawie niejasnych, ale negatywnych wyobrażeń natury ludzkiej [203]. I jeszcze ta aspołeczność wpajana nam w dzieciństwie: „po co ci to?”.
Polecam
także uwadze czytelników część poświęconą literackim i biograficznym
ilustracjom wstydu. Czyta się ją jednym tchem, podziwiając precyzję
wywodu i lekkość pióra badaczki.
Żyjemy w dziwnych czasach. Z jednej strony, w dyskursie publicznym
zadomowiła się indywidualna emocjonalność (np. dyskurs emancypacyjny) i
nic nas już nie szokuje, nie zawstydza, z drugiej – zwracanie się o
pomoc do instytucji do pomagania powołanych jest zawstydzające i
antygodnościowe. Z jednej strony funkcjonują kultury, w których
okazywanie wstydu i poczucia winy jest cenione i oczekiwane, z drugiej
takie, w których istnieje kulturowy nakaz kwestionowania wstydu.
Zawsze jednak warto mieć na uwadze fakt, że wstyd, ta trudna i skomplikowane emocja, może mieć charakter dezintegrujący – kiedy uderza w nasze JA, w osobę albo reintegrujące – kiedy uderza w czyn.
Wstyd może budować i burzyć.
Zawsze jednak warto mieć na uwadze fakt, że wstyd, ta trudna i skomplikowane emocja, może mieć charakter dezintegrujący – kiedy uderza w nasze JA, w osobę albo reintegrujące – kiedy uderza w czyn.
Wstyd może budować i burzyć.
Czasem warto się zawstydzić i… przeprosić. Ale nie wystarczy powiedzieć
„przepraszam”, trzeba jeszcze… Odsyłam do lektury „Wstydu”. Nie
wstydźcie się, czytajcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam