Kiedy czyta się nałogowo, symultanicznie, kompulsywnie i galopem przychodzi moment, że każda kolejna historia wydaje się podobna do poprzednich. Wszystko już było, wszystko opowiedziano tysiąc i jeden raz na tysiąc i jeden sposobów. Cóż jeszcze za dzieło musiałoby powstać, żeby człowieka zaskoczyło, omotało, obezwładniło, zachwyciło...
Coraz rzadziej czytam z przyjemnością. Nawet jeśli chowam głęboko do
szuflady uprawnienia swe operatora wózków widłowych do podnoszeni ksiąg
elementarnych na poziom analizy i interpretacji. Nawet jeśli czytam,
żeby czytać, a nie żeby pisać, o tym, że przeczytałam. Nawet jeśli
bardzo chcę nie widzieć pisarskiego warsztatu, nie zauważać technicznych
sztuczek, nie wybiegać myślą dalaj niż za dwie strony...
I coraz częściej zadaję sobie pytanie co to jest ta literatura, że tak nie daje się od siebie oderwać.
Spośród rozlicznych publikacji teoretycznoliterackich, którymi jedna z
moich bibliotecznych półek obrasta niby mchem, szczególnie upodobałam
sobie Demona teorii Compagnona. Potoczysta narracja i swada z
jaką badacz opowiada o swoich przygodach z literaturą nie zniechęci do
lektury nawet opornych na teksty branżowe;)
Compagnon pisze:
W najszerszym rozumieniu literatura to wszystko, co jest
wydrukowane (lub nawet napisane), wszystkie książki, które zawiera biblioteka
(włącznie z tym, co nazywa się literaturą ustną, teraz zapisywaną).(23)
WSZYSTKO???
No, tak. To już wiem, dlaczego nie jestem w stanie przejść obojętnie
nawet obok napisu na murze i instrukcji obsługi wkrętaka
akumulatorowego.
Jeszcze bardziej ograniczone ujęcie: literatura to wielcy
pisarze.[...] Niektóre powieści, dramaty czy wiersze należą do literatury,
ponieważ napisali je wielcy pisarze, z czego wypływa ironiczny wniosek:
wszystko, co napisali wielcy pisarze, należy do literatury, włącznie z
korespondencją i rachunkami z pralni, którymi interesują się profesorowie. Nowa
tautologia: literatura to wszystko, co piszą pisarze. (24-25)
Literaturą w wąskim znaczeniu byłaby jedynie literatura
wyrafinowana, a nie popularna [...]. Z drugiej strony kanon wielkich pisarzy
też nie jest stały, bo czasem coś do niego wchodzi (lub z niego wypada)...(25
Skurczywszy się w XIX wieku, literatura odwojowała zatem w XX
stuleciu część utraconych terytoriów: obok powieści, dramatu i poezji lirycznej
nobilitacji dostąpił poemat prozą, pełnię praw uzyskały autobiografia i relacja
z podróży itp. Przysposobione zostały –pod szyldem p a r a l i t e r a t u r y – książki dla
dzieci, kryminał, komiks.
Termin l i t e r a t u
r a ma zatem zmienny zakres w zależności od autorów, sięga od szkolnych
klasyków po komiks [...]. Kryterium wartości, które włącza do niej dany tekst,
a tym samym wyklucza z niej inny, nie jest samo w sobie literackie ani
teoretyczne, tylko etyczne, społeczne i ideologiczne, w każdym razie
pozaliterackie.(26)
POZALITERACKIE. Ufff...
Jest jednak życie POZA literaturą.
PRAWDZIWE. Nie papierowe.
O czym więc tę powieść WIELKĄ napisać powinnam, żeby potomnym chciało się kolekcjonować moje rachunki z pralni?
By do kanonu wejść?
By z niego nie wypaść?
Aaa...by powieść wielką napisać zatrudnię.
No, ale że WIELCY???
Wzrostem? Posturą?? Wagowo może...???
No to się nie załapię;)
I do końca świata będę udawała, że czytam WYŁĄCZNIE wielkich pisarzy, z
NIEWIELKIMI ukrywając się w wannie tudzież okładają ich dzieła w szary
papier, żeby się nikt nie domyślił, że ja TEŻ?
I że WYRAFINOWANA???
Hmm...
A nie dalej jak wczoraj czytałam Barańczaka: rzecz nie w tym, czy słucha się kwartetu czy rżnącej kapeli...
Aaa...by powieść niewielką napisać zatrudnię;)
W pralni nie bywam.
Może chociaż paragony ze spożywczaka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam