Poszukiwanie sensu życia jest jednym z najstarszych i najdonioślejszych, ale i najbardziej frustrujących zajęć ludzkości. Porażki w tym poszukiwaniu stanowią nie tylko przejaw dzisiejszych kryzysów kulturowych i cywilizacyjnych, lecz należą także do głównych ich powodów. Dzisiejsza sztuka i literatura niejako żywi się nimi. Kiedyś analizując dzieło literackie, należało odpowiedzieć na pytanie: "CO AUTOR CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ"; dziś nawet najwięksi autorzy poszukują jedynie nowych środków wyrażenia beznadziejności życia.
Michał Heller


Kiedy czytam, zawsze mam wrażenie, jakbym jadła. Natomiast potrzeba czytania jest jak nieznośny wilczy głód.

Susan Sontag


Literatura to próba zapisania na jakiś twardy dysk tego, co masz na pulpicie.
Agnieszka Wolny-Hamkało

poniedziałek, 4 listopada 2013

Cóż po kobiecie w czasach marnych

Kiedy wśród zgiełku nieustających debat nad „kwestią kobiecą i feminizmem” pojawiają się głosy samych zainteresowanych, podmiotów debaty – kobiet, mężczyźni szybko tłumaczą interlokutorkom, że wychodzą one z błędnych założeń, bazują na fałszywych przesłankach; że nie wiedzą, o co im naprawdę chodzi (w domyśle: my, mężczyźni wiemy, o co w a m  chodzi), co dla nich dobre. Sam fakt, że mężczyźni  w  o g ó l e  wypowiadają się na tematy, które ich po prostu nie dotyczą, o których nie mają – bo nie mogą mieć… - pojęcia, budzi w wielu kobietach irytację. Ci, którzy wchodzą z kobietami w dialog, często traktują swoje rozmówczynie arogancko i/albo protekcjonalnie – jest to właściwie symulacja dialogu; upokarzająca sytuacja dopuszczenia do głosu kogoś, z kim się i tak nie liczą, kogo nie szanują, kogo się nie boją – mężczyźni dobrze poruszają się w strukturach władzy, a okopani na swoich pozycjach ministrów, specjalistów, konsultantów nie potrzebują w tej sytuacji żadnych rzeczowych argumentów. Wystarczą truizmy, powielane od lat okrągłe sformułowania czy odwołania do ideologii, która w tej chwili wydaje im się jedynie słuszna – w tej chwili, bo kiedy po kolejnych wyborach zmienią swoją „partię zameldowania”, jedynie słuszna może okazać się ideologia zgoła odmienna.


O jakich czasach myślę? Nie, nie o epoce wiktoriańskiej, choć kiedy czytam książkę Agnieszki Gromkowskiej-Melosik „Kobieta epoki wiktoriańskiej. Tożsamość, ciało i medykalizacja”, odnoszę wrażenie, że zegarki niektórych mężczyzn i kobiet zatrzymały się… w okolicy roku 1901 [epokę wiktoriańską wyznaczają symbolicznie daty narodzin i śmierci królowej Wiktorii 1837-1901].
Autorka pisze: Kobieta była zamknięta podwójnie: w jednym znaczeniu w strukturze swojej nieodwołalnej tożsamości; w drugim – w strukturze społecznej. Podporządkowanie kobiet z niższych klas społecznych było przy tym jeszcze większe – były one poddanie nie tylko mężczyznom z wszystkich klas, ale także kobietom z klas wyższych. Ciało i tożsamość kobiety wiktoriańskiej były więc konstruowane społecznie w taki sposób, aby spełnić dwa przynamniej zadania: potwierdzić panowanie mężczyzn nad kobietami oraz potwierdzić panowanie dominującej klasy społecznej nad innymi. [s. 176]
Kiedy więc duszę się w oparach jałowych dywagacji i utyskuję na fakt, że w mass mediach obowiązuje pewna gra z widzem/słuchaczem/czytelnikiem, zgodnie z regułami której rozmowa na temat tożsamości i ciała kobiety zwykle prowadzona jest przez mężczyzn, a do rzeczowej debaty nie dochodzi niemal nigdy, bo zapraszane do niej osoby, to dyżurni przedstawiciele skrajnych nurtów ideologicznych, którzy są na siebie napuszczani i którzy nie zamierzają dyskutować, a jedynie dążą do indoktrynacji i przekonania nieprzekonanych o swej nieomylności, stawiam sobie przed oczy zdanie badaczki: sytuacja kobiety wiktoriańskiej była zatem zupełnie odmienna od sytuacji kobiety współczesnej, żyjącej w świecie nieustannych alternatyw. (s. 176)
I trzymam się go jak zbawiennej poręczy.
„Kobieta epoki wiktoriańskiej. Tożsamość, ciało i medykalizacja” to książka stricte naukowa, ale napisana z taką swadą i lekkością, że czyta się ją niczym tekst popularny. Inna sprawa, że tematyka, ciężka i miejscami ciężkostrawna dla współczesnej kobiety, jest naprawdę fascynująca, a Agnieszka Gromkowska - Melosik porusza się w niej z gracją primabaleriny.
Choć przytacza teksty źródłowe, z których wyłania się obraz głupoty, naukowej ignorancji, rasowych, klasowych i seksualnych uprzedzeń; obraz epoki pełnej hipokryzji i niekonsekwencji, nigdy nie daje czytelnikowi odczuć, że wiktorianami gardzi, a ich poglądy uznaje za głupie. Gromkowska - Melosik oddaje im głos: bogactwo materiału źródłowego jest godne najwyższego podziwu. Dodatkowo co krok podkreśla, że wiele poglądów, które nie wytrzymały próby czasu lub okazały się po prostu błędami w naukowym rozumowaniu, musiały/mogły się pojawić, bo taki był stan wiedzy. Często używa formuł: jak wierzono, w przekonaniu lekarzy, co wiemy dzisiaj (a wtedy przecież ludzie nie mieli o tym pojęcia…), co jest logiczne w świetle dynamiki relacji płciowych tej epoki. Ten doskonale rozpoznany kontekst kulturowy i – mimo słyszalnego niejednokrotnie westchnienia ulgi badaczki, że to już było, minęło – świadomość, że relacje między płciami bez względu na stulecie, zawsze stanowią temat drażliwy, pozwoliły na powstanie tekstu rzeczowego, precyzyjnego i absolutnie wolnego od tak charakterystycznej, dla współczesnego dyskursu publicznego, mowy nienawiści.
Celowo użyłam słowa „badaczka”. Kobieta. Kobieta pochłonięta pasją naukową. Gdyby Agnieszka Gromkowska - Melosik urodziła się w czasach, o których z taką pasją pisze, nie miałaby szans na zostanie naukowcem:
Kobiety , które się kształcą, to osoby „biedne, cierpiące, zasilające kolejno wielkie armie neurasteniczek i seksualnie niewydolnych, dostarczające neurologom i ginekologom tak wiele materiału… jasne oczy matowieją bowiem przez [intelektualną] pracę mózgu i słodki temperament przekształca się w nadpobudliwość, gniew i histerię; w konsekwencji stan fizyczny populacji kobiet ulega pogorszeniu”. [c. Smith-Rosenberg, Ch. Rosenberg]

Ale na szczęście urodziła się w czasach, w których może być tym, kim chce i robić to, co robi. Mogłaby więc spojrzeć na czasy wiktoriańskie z nieukrywanym obrzydzeniem; wyszydzić bezlitośnie epokę, w której produkowano specjalne proszki do mącenia wody, „aby nie narażać poczucia wstydliwości” myjących się kobiet, które mogłyby ujrzeć w lustrze wody odbicie własnego (sic!) nagiego ciała i od tak nieprzyzwoitego widoku popaść w chorobę psychiczną lub doznać uszczerbku na moralności czy hołdowano zasadzie, że „każda emisja nasienia, poza jedną na miesiąc, wymaga zwrócenia uwagi”, gdyż grozi mężczyznom poważnymi chorobami somatycznymi i psychicznymi. O, właśnie wkroczyliśmy na grunt równie absurdalnych poglądów dotyczących seksualności mężczyzn, nad którymi wisiało widmo straszliwych schorzeń wywołanych masturbacją lub nadmiernym pobudzeniem, a ilość sposobów zapobiegania nadmiernej „emisji nasienia” proponowana przez ówczesnych medyków dowodzi, podobnie jak w przypadku poglądów na temat seksualności kobiet, absolutnej niewiedzy na temat seksualności człowieka w ogóle.

Ale Gromkowska - Melosik nie patrzy z obrzydzeniem, nie wyszydza. Przygląda się epoce z empatią i wyrozumiałością naukowca, który ma świadomość, że wprawdzie opisuje ciekawe czasy (obyś żył w ciekawych czasach… - mówi żydowskie porzekadło), czasy dla nas, współczesnych egzotyczne, ale opisuje też ludzi – pojedyncze kobiety i pojedynczych mężczyzn. Opisuje tendencje ogólne, normy społeczne i wzorce, do których dążono, ale też indywidualne upokorzenia i cierpienia. Każdy koszmarny wynalazek, każda przerażająco nietrafna diagnoza, to przecież trauma  o s o b y – kobiety czy mężczyzny.
Zaletą książki jest niewątpliwie wnikliwe i precyzyjne ukazanie procesu migracji pojęć z zakresu religii (czy teologii) na grunt medycyny. O, gdybyż ów proces przepoczwarzania się pojęcia „grzechu” w pojęcie „patologii” zawsze mieli na uwadze współcześni medycy i farmaceuci, którzy szafują terminem „prawo natury” albo zasłaniają się klauzulą sumienia. Gdyby każdy z nas zadał sobie trud zrzucenia wiktoriańskiego pancerza, pod którym ukrywa przekonanie, że niektóre choroby związane są wyłącznie z określonymi warstwami społecznymi, podczas gdy inne warstwy (czytaj: lepsze, prominentne) – omijają. Termin „medykalizacja”, który pojawia się w tytule książki, to właściwie najlepszy klucz do odczytania epoki hołdującej hipokryzji, podwójnej moralności i ubezwłasnowolnieniu kobiet.
Jako rzetelna recenzentka, powinnam kusić potencjalnego czytelnika większą ilością cytatów. Nie robię tego z pełną premedytacją. Książka Agnieszki Gromkowskiej - Melosik, jak już wspominałam, bazuje na ogromie tekstów źródłowych, z których wydobywa reprezentatywne dla epoki, najsmakowitsze, fragmenty. Wiele z nich, to teksty tak dla nas dziś absurdalne, urągające wiedzy naukowej i zdrowemu rozsądkowi, że aż komiczne. Zajrzyjcie do nich sami! Na pewno Wasze zdumienie nie będzie miało granic: odkryjecie bowiem nie tylko zaskakujące poglądy wiktorian, ale także wiele poglądów żywych do dziś dnia – zwłaszcza tych redukujących kobietę do jej funkcji prokreacyjnych i ozdobnych (czyż „kobiety Bonda” są czymś więcej niż kwiatkiem do Aston Martina?).
Wprawdzie w tytule książki znajdujemy słowo „kobiety”, ale można zaryzykować stwierdzenie, że na równi z nimi, głównymi bohaterami narracji są mężczyźni. Ich ignorancja, często głupota i bufonada idące w parze z wyimaginowanym poczuciem mocy i realną władzą.
Może było tak, jak opisuje to i interpretuje badaczka. A może nie całkiem, nie zawsze, nie do końca. Przywołana w ostatnim rozdziale opinia Michaela Foucaulta, że każdy, kto przystępuje do „pisania historii” zaczyna ją pisać od nowa, daje dowód na rzetelne, uczciwe podejście do tematu i raz jeszcze dowodzi empatii autorki: jej nadzieja na to, że w tych (nie)ciekawych czasach zdarzały się jednak kobiety szczęśliwe i małżeństwa udane wybrzmiewa jako podzwonne wspaniałego wywodu.
Po przeczytaniu książki Agnieszki Gromkowskiej - Melosik oddycham z ulgą: jak to dobrze, że urodziłam się tu i teraz. A moją recenzję mogę dumnie podpisać podwójnym nazwiskiem i naukowym tytułem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam

AddThis