Kiedy
wśród zgiełku nieustających debat nad „kwestią kobiecą i feminizmem”
pojawiają się głosy samych zainteresowanych, podmiotów debaty – kobiet,
mężczyźni szybko tłumaczą interlokutorkom, że wychodzą one z błędnych
założeń, bazują na fałszywych przesłankach; że nie wiedzą, o co im
naprawdę chodzi (w domyśle: my, mężczyźni wiemy, o co w a m chodzi), co
dla nich dobre. Sam fakt, że mężczyźni w o g ó l e wypowiadają się
na tematy, które ich po prostu nie dotyczą, o których nie mają – bo nie
mogą mieć… - pojęcia, budzi w wielu kobietach irytację. Ci, którzy
wchodzą z kobietami w dialog, często traktują swoje rozmówczynie
arogancko i/albo protekcjonalnie – jest to właściwie symulacja dialogu;
upokarzająca sytuacja dopuszczenia do głosu kogoś, z kim się i tak nie
liczą, kogo nie szanują, kogo się nie boją – mężczyźni dobrze poruszają
się w strukturach władzy, a okopani na swoich pozycjach ministrów,
specjalistów, konsultantów nie potrzebują w tej sytuacji żadnych
rzeczowych argumentów. Wystarczą truizmy, powielane od lat okrągłe
sformułowania czy odwołania do ideologii, która w tej chwili wydaje im
się jedynie słuszna – w tej chwili, bo kiedy po kolejnych wyborach
zmienią swoją „partię zameldowania”, jedynie słuszna może okazać się
ideologia zgoła odmienna.
O jakich czasach myślę? Nie, nie o epoce wiktoriańskiej, choć kiedy czytam książkę Agnieszki Gromkowskiej-Melosik „Kobieta epoki wiktoriańskiej. Tożsamość, ciało i medykalizacja”, odnoszę wrażenie, że zegarki niektórych mężczyzn i kobiet zatrzymały się… w okolicy roku 1901 [epokę wiktoriańską wyznaczają symbolicznie daty narodzin i śmierci królowej Wiktorii 1837-1901].
Autorka pisze: Kobieta
była zamknięta podwójnie: w jednym znaczeniu w strukturze swojej
nieodwołalnej tożsamości; w drugim – w strukturze społecznej.
Podporządkowanie kobiet z niższych klas społecznych było przy tym
jeszcze większe – były one poddanie nie tylko mężczyznom z wszystkich
klas, ale także kobietom z klas wyższych. Ciało i tożsamość kobiety
wiktoriańskiej były więc konstruowane społecznie w taki sposób, aby
spełnić dwa przynamniej zadania: potwierdzić panowanie mężczyzn nad
kobietami oraz potwierdzić panowanie dominującej klasy społecznej nad
innymi. [s. 176]
Kiedy
więc duszę się w oparach jałowych dywagacji i utyskuję na fakt, że w
mass mediach obowiązuje pewna gra z widzem/słuchaczem/czytelnikiem,
zgodnie z regułami której rozmowa na temat tożsamości i ciała kobiety
zwykle prowadzona jest przez mężczyzn, a do rzeczowej debaty nie
dochodzi niemal nigdy, bo zapraszane do niej osoby, to dyżurni
przedstawiciele skrajnych nurtów ideologicznych, którzy są na siebie
napuszczani i którzy nie zamierzają dyskutować, a jedynie dążą do
indoktrynacji i przekonania nieprzekonanych o swej nieomylności, stawiam
sobie przed oczy zdanie badaczki: sytuacja kobiety wiktoriańskiej
była zatem zupełnie odmienna od sytuacji kobiety współczesnej, żyjącej w
świecie nieustannych alternatyw. (s. 176)
I trzymam się go jak zbawiennej poręczy.
„Kobieta epoki wiktoriańskiej. Tożsamość, ciało i medykalizacja”
to książka stricte naukowa, ale napisana z taką swadą i lekkością, że
czyta się ją niczym tekst popularny. Inna sprawa, że tematyka, ciężka i
miejscami ciężkostrawna dla współczesnej kobiety, jest naprawdę
fascynująca, a Agnieszka Gromkowska - Melosik porusza się w niej z
gracją primabaleriny.
Choć przytacza teksty źródłowe, z których wyłania się obraz głupoty,
naukowej ignorancji, rasowych, klasowych i seksualnych uprzedzeń; obraz
epoki pełnej hipokryzji i niekonsekwencji, nigdy nie daje czytelnikowi
odczuć, że wiktorianami gardzi, a ich poglądy uznaje za głupie.
Gromkowska - Melosik oddaje im głos: bogactwo materiału źródłowego jest
godne najwyższego podziwu. Dodatkowo co krok podkreśla, że wiele
poglądów, które nie wytrzymały próby czasu lub okazały się po prostu
błędami w naukowym rozumowaniu, musiały/mogły się pojawić, bo taki był
stan wiedzy. Często używa formuł: jak wierzono, w przekonaniu lekarzy, co wiemy dzisiaj (a wtedy przecież ludzie nie mieli o tym pojęcia…), co jest logiczne w świetle dynamiki relacji płciowych tej epoki.
Ten doskonale rozpoznany kontekst kulturowy i – mimo słyszalnego
niejednokrotnie westchnienia ulgi badaczki, że to już było, minęło –
świadomość, że relacje między płciami bez względu na stulecie, zawsze
stanowią temat drażliwy, pozwoliły na powstanie tekstu rzeczowego,
precyzyjnego i absolutnie wolnego od tak charakterystycznej, dla
współczesnego dyskursu publicznego, mowy nienawiści.
Celowo użyłam słowa „badaczka”. Kobieta. Kobieta pochłonięta pasją
naukową. Gdyby Agnieszka Gromkowska - Melosik urodziła się w czasach, o
których z taką pasją pisze, nie miałaby szans na zostanie naukowcem:
Kobiety , które się kształcą, to osoby „biedne, cierpiące, zasilające kolejno wielkie armie neurasteniczek i seksualnie niewydolnych, dostarczające neurologom i ginekologom tak wiele materiału… jasne oczy matowieją bowiem przez [intelektualną] pracę mózgu i słodki temperament przekształca się w nadpobudliwość, gniew i histerię; w konsekwencji stan fizyczny populacji kobiet ulega pogorszeniu”. [c. Smith-Rosenberg, Ch. Rosenberg]
Ale na szczęście urodziła się w czasach, w których może być tym, kim chce i robić to, co robi. Mogłaby więc spojrzeć na czasy wiktoriańskie z nieukrywanym obrzydzeniem; wyszydzić bezlitośnie epokę, w której produkowano specjalne proszki do mącenia wody, „aby nie narażać poczucia wstydliwości” myjących się kobiet, które mogłyby ujrzeć w lustrze wody odbicie własnego (sic!) nagiego ciała i od tak nieprzyzwoitego widoku popaść w chorobę psychiczną lub doznać uszczerbku na moralności czy hołdowano zasadzie, że „każda emisja nasienia, poza jedną na miesiąc, wymaga zwrócenia uwagi”, gdyż grozi mężczyznom poważnymi chorobami somatycznymi i psychicznymi. O, właśnie wkroczyliśmy na grunt równie absurdalnych poglądów dotyczących seksualności mężczyzn, nad którymi wisiało widmo straszliwych schorzeń wywołanych masturbacją lub nadmiernym pobudzeniem, a ilość sposobów zapobiegania nadmiernej „emisji nasienia” proponowana przez ówczesnych medyków dowodzi, podobnie jak w przypadku poglądów na temat seksualności kobiet, absolutnej niewiedzy na temat seksualności człowieka w ogóle.
Ale Gromkowska - Melosik nie patrzy z obrzydzeniem, nie wyszydza. Przygląda się epoce z empatią i wyrozumiałością naukowca, który ma świadomość, że wprawdzie opisuje ciekawe czasy (obyś żył w ciekawych czasach… - mówi żydowskie porzekadło), czasy dla nas, współczesnych egzotyczne, ale opisuje też ludzi – pojedyncze kobiety i pojedynczych mężczyzn. Opisuje tendencje ogólne, normy społeczne i wzorce, do których dążono, ale też indywidualne upokorzenia i cierpienia. Każdy koszmarny wynalazek, każda przerażająco nietrafna diagnoza, to przecież trauma o s o b y – kobiety czy mężczyzny.
Zaletą książki jest niewątpliwie wnikliwe i precyzyjne ukazanie procesu
migracji pojęć z zakresu religii (czy teologii) na grunt medycyny. O,
gdybyż ów proces przepoczwarzania się pojęcia „grzechu” w pojęcie
„patologii” zawsze mieli na uwadze współcześni medycy i farmaceuci,
którzy szafują terminem „prawo natury” albo zasłaniają się klauzulą
sumienia. Gdyby każdy z nas zadał sobie trud zrzucenia wiktoriańskiego
pancerza, pod którym ukrywa przekonanie, że niektóre choroby związane są
wyłącznie z określonymi warstwami społecznymi, podczas gdy inne warstwy
(czytaj: lepsze, prominentne) – omijają. Termin „medykalizacja”, który
pojawia się w tytule książki, to właściwie najlepszy klucz do odczytania
epoki hołdującej hipokryzji, podwójnej moralności i ubezwłasnowolnieniu
kobiet.
Jako rzetelna recenzentka, powinnam kusić potencjalnego czytelnika
większą ilością cytatów. Nie robię tego z pełną premedytacją. Książka
Agnieszki Gromkowskiej - Melosik, jak już wspominałam, bazuje na ogromie
tekstów źródłowych, z których wydobywa reprezentatywne dla epoki,
najsmakowitsze, fragmenty. Wiele z nich, to teksty tak dla nas dziś
absurdalne, urągające wiedzy naukowej i zdrowemu rozsądkowi, że aż
komiczne. Zajrzyjcie do nich sami! Na pewno Wasze zdumienie nie będzie
miało granic: odkryjecie bowiem nie tylko zaskakujące poglądy wiktorian,
ale także wiele poglądów żywych do dziś dnia – zwłaszcza tych
redukujących kobietę do jej funkcji prokreacyjnych i ozdobnych (czyż
„kobiety Bonda” są czymś więcej niż kwiatkiem do Aston Martina?).
Wprawdzie w tytule książki znajdujemy słowo „kobiety”, ale można
zaryzykować stwierdzenie, że na równi z nimi, głównymi bohaterami
narracji są mężczyźni. Ich ignorancja, często głupota i bufonada idące w
parze z wyimaginowanym poczuciem mocy i realną władzą.
Może było tak, jak opisuje to i interpretuje badaczka. A może nie
całkiem, nie zawsze, nie do końca. Przywołana w ostatnim rozdziale
opinia Michaela Foucaulta, że każdy, kto przystępuje do „pisania
historii” zaczyna ją pisać od nowa, daje dowód na rzetelne, uczciwe
podejście do tematu i raz jeszcze dowodzi empatii autorki: jej nadzieja
na to, że w tych (nie)ciekawych czasach zdarzały się jednak kobiety
szczęśliwe i małżeństwa udane wybrzmiewa jako podzwonne wspaniałego
wywodu.
Po przeczytaniu książki Agnieszki Gromkowskiej - Melosik oddycham z
ulgą: jak to dobrze, że urodziłam się tu i teraz. A moją recenzję mogę
dumnie podpisać podwójnym nazwiskiem i naukowym tytułem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam