

Przyznaję:
ta Agnieszka to ja; od zawsze opowiadam bajki, a ta, sprzed wielu lat,
wciąż mi się jeszcze nie doopowiadała do końca. Historyjka o kotku,
który zgubił mamusię podziałała na moje uemocjonalnienie silniej od
Grimmów i Andersena. Labirynt malutkiego mieszkanka, niczym gotycka
przestrzeń anizotropowa charakterystyczna dla opowieści grozy, wchłonął
matkę, wtedy w wieku gdzieś między Matlretorem a Ostrą, wchłonął i
zassał. I trzyma. Kotek z pieskiem suną ciemnym korytarzem, matka też
sunie; wpatrują się w jednookie radio, co tak mrugało oczkiem jak kotka
mama mrugała - matka też się wpatruje jak zaczarowana i odtąd wszystkie
radia jej zawsze to jedno na myśl przywodzą. Dywanik przed łóżkiem i
miotła, i ten kotek nieboraczek, co tak płacze, ciągle płacze...

I
jeszcze jeden samotnik, działający na wyobraźnię-Maciupek.
Egzystencjalny wyrzucik sumienia, poszukujący swojej Drobinki.
Stuprocentowy facet, który nie umie nazwać dręczących go emocji; który
woli pisać niż mówić; który nie wie, czego chce, choć wie, czego nie
chce.
"- Dlaczego tak mi smutno, chociaż jest lepiej, niż kiedykolwiek przedtem?".
"Co ci po muszli, mały przyjacielu, jeżeli nie masz jej komu pokazać?".
I
list w butelce i Drobinka-wyzwanie, która boi się jeszcze bardziej niż
Maciupek, i wspaniały uskrzydlający stan, kiedy jest się bardziej złym,
niż wystraszonym...ech, piękna opowieść dla dzieci i dorosłych.
Do
dziś matka ma we krwi pocieszanie kotków, koziołków i Maciupków. I
czasem sama by chciała, żeby ją ktoś jak tę Drobinkę...ech,
literatura...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam