Poszukiwanie sensu życia jest jednym z najstarszych i najdonioślejszych, ale i najbardziej frustrujących zajęć ludzkości. Porażki w tym poszukiwaniu stanowią nie tylko przejaw dzisiejszych kryzysów kulturowych i cywilizacyjnych, lecz należą także do głównych ich powodów. Dzisiejsza sztuka i literatura niejako żywi się nimi. Kiedyś analizując dzieło literackie, należało odpowiedzieć na pytanie: "CO AUTOR CHCIAŁ PRZEZ TO POWIEDZIEĆ"; dziś nawet najwięksi autorzy poszukują jedynie nowych środków wyrażenia beznadziejności życia.
Michał Heller


Kiedy czytam, zawsze mam wrażenie, jakbym jadła. Natomiast potrzeba czytania jest jak nieznośny wilczy głód.

Susan Sontag


Literatura to próba zapisania na jakiś twardy dysk tego, co masz na pulpicie.
Agnieszka Wolny-Hamkało

piątek, 5 września 2014

Żywy stąd nie wyjdzie nikt

Zrazu pomyślałam, że autorce narzucił się obraz krakowskiego szkieletora, którego od dawien dawna nikt nie jest władny przebudować ani zburzyć - to zaiste mógłby być prototyp.
Przed nami wyrosła wielka, ponura, toporna konstrukcja, pozbawiona jakiegokolwiek stylu, szara bryła Betonowego Pałacu. Tak masywna, że zdawała się przysłaniać większość błękitnego nieba. Blok rzucał cień na Osiedle. Królował nad nim niczym baszta obronna. W równym stopniu strzegł, co zagrażał. Miał piętnaście pięter i powoli popadał  w ruinę. [85]
Ale zaraz potem zdałam sobie sprawę, że co dnia mijam mnóstwo betonowych pałaców rzucających cień na osiedle. Także na to, na którym pracuję. Zdarza mi się w betonowych pałacach bywać; te najstarsze, od wielu lat nieremontowane bywają naprawdę przerażające. Ciągnące się nieomal bez końca odrapane cuchnące korytarze, zdezelowane windy, przepalone żarówki. W takich miejscach przychodziło mi szukać podopiecznych Opiekuna, albo tych, których miałam nadzieję przed nim uchronić.
W tkance wielkiego miasta Osiedle nie jest strukturą metaforyczną; jest jak najbardziej realne i namacalne, choć wielu, którzy nigdy się z nim nie zetknęli, może uznać, że podobnie ukonstytuowane państwo w państwie nie ma prawa bytu. Gaja Grzegorzewska używa zamiennie słowa Osada, wiodąc myśl czytelnika w stronę horroru.  Tak - osiedle to miejsce jak ze złego snu; statek szaleńców na oceanie względnego spokoju. Zważcie jednak, że wejście do betonowego pałacu jest raczej nietypowe:
Schodów prowadzących do jedynej klatki pilnowały na przykład dwa zupełnie absurdalne kamienne lwy, które chłopaki musieli podprowadzić jakiemuś weneckiemu doży sprzed pałacu. [86]


Chłopaki oczywiście też są - Dżordasz i Abdul. Straż Opiekuna.
Może gdyby nie te lwy, jednak sięgnęłabym po mapę, bo chodzić po Krakowie z Grzegorzewską w kieszeni, to sama przyjemność [nie mogłam się powstrzymać, jadąc ostatnio przez Dębniki... - ale na ławce przez TYM domem nie było jednak wpatrzonego w klasztor Norbertanek Łukasza;  ktoś jechał rowerem w kierunku mostu Zwierzynieckiego, ale to nie mogła być Magda...]. Absurdalne posągi zmusiły mnie do przyjrzenia się Osiedlu jako tworowi wyobraźni. Mimo wszystko - strukturze metaforycznej.
Bo widzę to tak:
Osiedle ma w sobie coś z dantejskich kręgów piekielnych: od tajemniczych lochów [Legenda głosiła, że te korytarze ciągną się kilometrami, a najstarsze sięgają czasów średniowiecza i świetności Osady. Być może gdzieś tutaj znajduje się droga ewakuacji prowadząca daleko za Osiedle] po loft w pełnej kurwie na ostatnim piętrze wieżowca. Bohaterowie odbywają swoje indywidualne katabazy [katabaza=motyw zejścia bohatera do świata podziemnego] i anabazy [anabaza=motyw wychodzenia z głębin, z otchłani], poruszają się z gracją w tej wertykalnej przestrzeni: oprócz lochów i loftu mamy przecież jeszcze wzniesienie z garażami - wzgórze wyznaczające granicę Bronksu, wiślane wały oraz taras widokowy na dachu betonowego pałacu i dla równowagi - podnajmowany przez Profesora lokal, usytuowany w kamienicy, do której wejście budzi skojarzenia z piwnicą i grobowcem oraz upiorną piwnicę w domu w Przegorzałach.
Jakby dantejskich konotacji było mało, mamy też nawiązania do Fausta. Łukasz "Profesor" oraz Mentor, dwie postacie, których życiorys nie tylko napiętnowany jest złem, ale i naznaczony literaturą, niejeden raz przypominają czytelnikowi, że ZŁO dla wielu bywa po prostu pociągające. I że często nie wybiera się między dobrem a złem - do wyboru pozostaje jedynie zło mniejsze i zło większe. Tylko zło. Listę faustycznych (by nie rzec: lucyferycznych, satanicznych) bon motów rozpoczyna pierwsze zdanie pierwszej części:
W moim początku jest mój kres. [12]
Kolejne pojawiają się w niedalekiej odległości:
I zaraz w mojej głowie pojawiły się dwie interesujące myśli. Pierwsza, że dobrymi uczynkami piekło jest wybrukowane. I druga, że jam jest częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc wiecznie czyni dobro. Cały ja - djobeł wannbe, a dobry jak Jezusek. [Łukasz, 66]
Nie rozumiesz. To zbyt ważne. Ważniejsze niż ja, moja śmierć i moje cierpienie. Tak musi być. Mam obowiązek pozostać wierny, ale wobec Osady, nie Opiekuna. On jest zły. Ale może czynić dobro, podczas gdy dobry zło wyrządzać będzie. Pewne rzeczy muszą się po prostu wydarzyć i kiedyś to zrozumiesz. [Mentor, 367]
Czy w określonych momentach można zrobić coś powszechnie uznawanego za złe, tylko dlatego, że w danej chwili wydaje się to słuszne i usprawiedliwione? [Łukasz, 460]
A że między tymi faustycznymi kwiatami krew leje się gęsto?  I Zło zbiera żniwo? I przesyt ma się czasem od tych wszystkich bebeszeń, drastycznych opisów i juchy? Czy powinna była autorka zmilczeć? Uciec w niedopowiedzenia? Metafory?
Nie wiem. Znam  t a k i e  właśnie  zło, które lęgnie się w głowach cherubinów, a od pomysłu do przemysłu droga z tych głów niedaleka. Co wyrasta z cherubinów, ja nie wiem. Obawiam się, że... tak, że chłopaki Opiekuna.
Opiekun... Bardzo przypomina Architekt z Matrixa: ta biel, nienaganne maniery, stoicki spokój. Osiedle ostatecznie  j e s t  matrixem, a on zna zasady gry. Gra, test, inscenizacja, łamigłówka - Grzegorzewska wciąż sugeruje, żeby czytelnik sam sobie odpowiedział na pytanie czy ta historia mogła wydarzyć się naprawdę. Czy możliwe jest takie stężenie zła. Warto zaznaczyć, że równie mocno jak okrucieństwem, "Betonowy pałac" nasycony jest... humorem! Inteligentnym. Czasem na granicy dobrego smaku, dezynwoltury; czasem sztubackim - zawsze jednak znamionującym wielki dystans narratora do siebie i świata przedstawionego. Poza powieścią Grzegorzewskiej razy tylko w ostatnim czasie miałam do czynienia z podobnymi proporcjami czystego okrucieństwa i wyrafinowanego poczucia humoru - w powieści Anny Marii Nowakowskiej "Dziunia". To też była jazda bez trzymanki.
Fabuła?
Jak to w powieści kryminalnej: jest seryjny morderca, są trupy, porachunki, prywatni detektywi i państwowi policjanci. Jest tajemnicze zniknięcie i odnalezienie w najmniej oczekiwanych okolicznościach i niespodziewanym miejscu. Jest wina i kara. Jest wina bez kary i kara bez winy. Jest wszystko, co w pełnokrwistym kryminale - słowo pełnokrwisty nie występuje tu wyłącznie w funkcji epitetu... - być powinno. Może nawet za dużo tego wszystkiego. Może na dwie powieści by starczyło.
Mariusz Czubaj sugeruje:
O powieści Bondy w rozmiarze 1B możecie przeczytać tutaj. Gaja Grzegorzewska napisała więc powieść w rozmiarze 1B. W mojej osobistej nomenklaturze to raczej 2D - jej przeczytanie zajęło mi 2 dni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam

AddThis