Przed nami wyrosła wielka, ponura, toporna konstrukcja, pozbawiona jakiegokolwiek stylu, szara bryła Betonowego Pałacu. Tak masywna, że zdawała się przysłaniać większość błękitnego nieba. Blok rzucał cień na Osiedle. Królował nad nim niczym baszta obronna. W równym stopniu strzegł, co zagrażał. Miał piętnaście pięter i powoli popadał w ruinę. [85]
Ale
zaraz potem zdałam sobie sprawę, że co dnia mijam mnóstwo betonowych
pałaców rzucających cień na osiedle. Także na to, na którym pracuję.
Zdarza mi się w betonowych pałacach bywać; te najstarsze, od wielu lat
nieremontowane bywają naprawdę przerażające. Ciągnące się nieomal bez
końca odrapane cuchnące korytarze, zdezelowane windy, przepalone
żarówki. W takich miejscach przychodziło mi szukać podopiecznych
Opiekuna, albo tych, których miałam nadzieję przed nim uchronić.
W
tkance wielkiego miasta Osiedle nie jest strukturą metaforyczną; jest
jak najbardziej realne i namacalne, choć wielu, którzy nigdy się z nim
nie zetknęli, może uznać, że podobnie ukonstytuowane państwo w państwie
nie ma prawa bytu. Gaja Grzegorzewska używa zamiennie słowa Osada,
wiodąc myśl czytelnika w stronę horroru.
Tak - osiedle to miejsce jak ze złego snu; statek szaleńców na oceanie
względnego spokoju. Zważcie jednak, że wejście do betonowego pałacu jest
raczej nietypowe:
Schodów prowadzących do jedynej klatki pilnowały na przykład dwa zupełnie absurdalne kamienne lwy, które chłopaki musieli podprowadzić jakiemuś weneckiemu doży sprzed pałacu. [86]
Chłopaki oczywiście też są - Dżordasz i Abdul. Straż Opiekuna.
Może
gdyby nie te lwy, jednak sięgnęłabym po mapę, bo chodzić po Krakowie z
Grzegorzewską w kieszeni, to sama przyjemność [nie mogłam się
powstrzymać, jadąc ostatnio przez Dębniki... - ale na ławce przez TYM
domem nie było jednak wpatrzonego w klasztor Norbertanek Łukasza; ktoś
jechał rowerem w kierunku mostu Zwierzynieckiego, ale to nie mogła być
Magda...]. Absurdalne posągi zmusiły mnie do przyjrzenia się Osiedlu
jako tworowi wyobraźni. Mimo wszystko - strukturze metaforycznej.
Bo widzę to tak:
Osiedle ma w sobie coś z dantejskich kręgów piekielnych: od tajemniczych lochów [Legenda
głosiła, że te korytarze ciągną się kilometrami, a najstarsze sięgają
czasów średniowiecza i świetności Osady. Być może gdzieś tutaj znajduje
się droga ewakuacji prowadząca daleko za Osiedle] po loft w pełnej kurwie na
ostatnim piętrze wieżowca. Bohaterowie odbywają swoje indywidualne
katabazy [katabaza=motyw zejścia bohatera do świata podziemnego] i
anabazy [anabaza=motyw wychodzenia z głębin, z otchłani], poruszają się z
gracją w tej wertykalnej przestrzeni: oprócz lochów i loftu mamy
przecież jeszcze wzniesienie z garażami - wzgórze wyznaczające granicę
Bronksu, wiślane wały oraz taras widokowy na dachu betonowego pałacu i
dla równowagi - podnajmowany przez Profesora lokal, usytuowany w
kamienicy, do której wejście budzi skojarzenia z piwnicą i grobowcem
oraz upiorną piwnicę w domu w Przegorzałach.
Jakby
dantejskich konotacji było mało, mamy też nawiązania do Fausta. Łukasz
"Profesor" oraz Mentor, dwie postacie, których życiorys nie tylko
napiętnowany jest złem, ale i naznaczony literaturą, niejeden raz
przypominają czytelnikowi, że ZŁO dla wielu bywa po prostu pociągające. I
że często nie wybiera się między dobrem a złem - do wyboru pozostaje
jedynie zło mniejsze i zło większe. Tylko zło. Listę faustycznych (by
nie rzec: lucyferycznych, satanicznych) bon motów rozpoczyna pierwsze
zdanie pierwszej części:
W moim początku jest mój kres. [12]Kolejne pojawiają się w niedalekiej odległości:
I zaraz w mojej głowie pojawiły się dwie interesujące myśli. Pierwsza, że dobrymi uczynkami piekło jest wybrukowane. I druga, że jam jest częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc wiecznie czyni dobro. Cały ja - djobeł wannbe, a dobry jak Jezusek. [Łukasz, 66]Nie rozumiesz. To zbyt ważne. Ważniejsze niż ja, moja śmierć i moje cierpienie. Tak musi być. Mam obowiązek pozostać wierny, ale wobec Osady, nie Opiekuna. On jest zły. Ale może czynić dobro, podczas gdy dobry zło wyrządzać będzie. Pewne rzeczy muszą się po prostu wydarzyć i kiedyś to zrozumiesz. [Mentor, 367]Czy w określonych momentach można zrobić coś powszechnie uznawanego za złe, tylko dlatego, że w danej chwili wydaje się to słuszne i usprawiedliwione? [Łukasz, 460]
A
że między tymi faustycznymi kwiatami krew leje się gęsto? I Zło zbiera
żniwo? I przesyt ma się czasem od tych wszystkich bebeszeń,
drastycznych opisów i juchy? Czy powinna była autorka zmilczeć? Uciec w
niedopowiedzenia? Metafory?
Nie
wiem. Znam t a k i e właśnie zło, które lęgnie się w głowach
cherubinów, a od pomysłu do przemysłu droga z tych głów niedaleka. Co
wyrasta z cherubinów, ja nie wiem. Obawiam się, że... tak, że chłopaki
Opiekuna.
Opiekun... Bardzo przypomina Architekt z Matrixa:
ta biel, nienaganne maniery, stoicki spokój. Osiedle ostatecznie j e s
t matrixem, a on zna zasady gry. Gra, test, inscenizacja, łamigłówka -
Grzegorzewska wciąż sugeruje, żeby czytelnik sam sobie odpowiedział na
pytanie czy ta historia mogła wydarzyć się naprawdę. Czy możliwe jest
takie stężenie zła. Warto zaznaczyć, że równie mocno jak okrucieństwem,
"Betonowy pałac" nasycony jest... humorem! Inteligentnym. Czasem na
granicy dobrego smaku, dezynwoltury; czasem sztubackim - zawsze jednak
znamionującym wielki dystans narratora do siebie i świata
przedstawionego. Poza powieścią Grzegorzewskiej razy tylko w ostatnim
czasie miałam do czynienia z podobnymi proporcjami czystego okrucieństwa
i wyrafinowanego poczucia humoru - w powieści Anny Marii Nowakowskiej
"Dziunia". To też była jazda bez trzymanki.
Fabuła?
Jak
to w powieści kryminalnej: jest seryjny morderca, są trupy, porachunki,
prywatni detektywi i państwowi policjanci. Jest tajemnicze zniknięcie i
odnalezienie w najmniej oczekiwanych okolicznościach i niespodziewanym
miejscu. Jest wina i kara. Jest wina bez kary i kara bez winy. Jest
wszystko, co w pełnokrwistym kryminale - słowo pełnokrwisty nie
występuje tu wyłącznie w funkcji epitetu... - być powinno. Może nawet za
dużo tego wszystkiego. Może na dwie powieści by starczyło.
Mariusz Czubaj sugeruje:
O powieści Bondy w rozmiarze 1B możecie przeczytać tutaj.
Gaja Grzegorzewska napisała więc powieść w rozmiarze 1B. W mojej
osobistej nomenklaturze to raczej 2D - jej przeczytanie zajęło mi 2
dni...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam