Jarosław Kamiński, Rozwiązła, Warszawa 2012
Podziwiam autorów porywających się na narrację z perspektywy płci przeciwnej. Przypuszczam, że albo mają wyobraźnię przewyższająca średnią pisarską, albo chorują na całkowity zanik wzmiankowanej. Ich motywacja wydaje mi się zrozumiała: jeśli spadać, to z wysokiego konia; jeśli creatio to jednak ex nihilo; chociaż bohaterka powieści Kamińskiego, Zofia, nomen omen, żałuje, że nie dokonało się creatio ex amore (214).
Podziwiam autorów porywających się na narrację z perspektywy płci przeciwnej. Przypuszczam, że albo mają wyobraźnię przewyższająca średnią pisarską, albo chorują na całkowity zanik wzmiankowanej. Ich motywacja wydaje mi się zrozumiała: jeśli spadać, to z wysokiego konia; jeśli creatio to jednak ex nihilo; chociaż bohaterka powieści Kamińskiego, Zofia, nomen omen, żałuje, że nie dokonało się creatio ex amore (214).
Autorowi "Rozwiązłej" diagnozy postawić nie umiem.
Nie mamy wprawdzie do czynienia z narracją pierwszoosobową, ale ta prowadzona klasycznie trzecioosobowa, nasycona mową pozornie niezależną, umocowuje czytelnika, niczym latarkę czołówkę, "na głowie" głównej bohaterki i dawaj tym reflektorem w mrok - to oczyma Zofii obserwujemy świat i przedstawiony, i ten zupełnie nieprzedstawiony: wyobrażany, dopowiadany, składany na powrót z niepełnych danych; nieustannie rekonstruowany i dekonstruowany.
Bo też jest "Rozwiązła" powieścią o stwarzaniu świata jeśli nie całkowicie ex nihilo, to na pewno z elementów w ilości wielce ograniczonej. I chyba raczej jednak ex amore, przynajmniej w takim zakresie, w jakim za poczęte z miłości można uznać dziecko młodzieńczej namiętności.
Bo też jest "Rozwiązła" powieścią o stwarzaniu świata jeśli nie całkowicie ex nihilo, to na pewno z elementów w ilości wielce ograniczonej. I chyba raczej jednak ex amore, przynajmniej w takim zakresie, w jakim za poczęte z miłości można uznać dziecko młodzieńczej namiętności.
Utożsamia się więc czytelnik z główną bohaterką, rozwiązuje (?) wraz z nią rodzinne roszady i ma wrażenie, że układa literacką kostkę rubika: już kilka ścianek dopasowanych, a tu masz-jeden ruch i znów coś nie tak.
Jak to w podobnych konstrukcjach logicznych bywa, wiele u Kamińskiego konstatacji i sugestii celnych, sporo też chybionych. Zwłaszcza tych dotyczących, nazwijmy to eufemistycznie, kobiecej duszy.
Ot choćby taka niespójność: na początku opowiadanej historii, Zofia widzi w kochanku swego współpracownika-Adamie (nomen omen po raz wtóry: Mądrość i Początek, Wiedza i Źródło...czy potrzebnie?) tylko piękno młodego ciała:
[...] Zofia stuka pantoflem w kufer z kosmetykami i niby od niechcenia obserwuje młodziutkiego asystenta. Wiszące na biodrach dżinsy, bawełniana koszulka z krótkimi, podwiniętymi do barków rękawami, włosy blond poplątane, posklejane, rozwichrzone. To niesprawiedliwe, żeby taki buc posuwał takie ciacho. (32)
I tak być powinno: wątek Pigmaliona a rebours mógłby rozwinąć się całkiem interesująco, tym bardziej, że cielesnej fascynacji zaczyna towarzyszyć siatka klasycznych rozpoznań z motywem związanych: a bo ta dojrzała kobieta taka mądra (z Adama punktu widzenia Zofia jest kobietą niemal już przejrzewającą...), a ten młodzian taki wrażliwy. I do pewnego czasu się rozwija, by na koniec zostać ostatecznie, kolokwialnie rzecz ujmując, zarżniętym. Fascynacja dojrzałej kobiety młodym mężczyzną musi zyskać dodatkowe usprawiedliwienie, wytłumaczenie; zupełnie jakby te dżinsy i koszulka, i włos rozwiany nie były wystarczająco pociągające, a zachwyt w oczach Zofii miał więcej wspólnego z pedofilią, niż zauroczeniem dwojga, było nie było, dorosłych ludzi. Czy gdyby to dojrzały Adam zakochał się w smarkatej Zofii, potrzebne byłoby dodatkowe tłumaczenie jego motywacji?
Wkłada więc narrator w usta swojej protagonistki słowa następujące:
Chyba wydawało mi się, że związek z tobą, z młodszym facetem, przeniesie mnie w inny czas, teleportuje do jakiegoś mitycznego początku. [...] że znajdę się w miejscu, z którego startuje się w życie, masz wszystko przed sobą i w ogóle przyszłość zapowiada się na prostą i piękną historię. (505)
Gdyby zarzut podobny uczynił Zofii Adam-byłoby to zrozumiałe. Kwestia w ustach bohaterki nie broni się nawet, kiedy Zofia dorzuca komentarz o ją samą drażniących banałach.
Innych takich szukaj sobie Czytelniku sam. Co znajdziesz, to twoje.
Wróćmy tymczasem do opowieści o kreowaniu nowego wspaniałego świata na gruzach i z odłamków.
Zofia szuka swoich korzeni. Szuka raczej za sprawą nieprawdopodobnego niemal zbiegu okoliczności, niż z własnego wyboru. Więc pewnie w innych okolicznościach by nie szukała i to się czuje. Niby drąży, węszy, wysłuchuje historii Czerskiego z rosnącym napięciem, ale...Niby wkłada but między drzwi pewnego archiwum w trakcie przeprowadzki; niby przetrwa noc w miejscu, do którego jako turystka raczej by nie zawitała, ale...Niby ją to wszystko dręczy, męczy i boli, ale...
Ale tak naprawdę odnosi się wrażenie, że najważniejsza jest u Kamińskiego powieść lat minionych: tło historyczne, na którym rozgrywa się najpierw romans rodziców Zofii, a potem jej samej i Adama.
Oszczędna emocjonalnie narracja (w kwestiach obyczajowych lekko przegadana) nie chwyta za gardło, raczej odbiera głównej bohaterce nieco psychologicznego prawdopodobieństwa, nawet jeśli tę oschłość powiążemy z wydarzeniami z jej dzieciństwa. Prawdziwa bywa Zofia w krótkich przebłyskach opowieści: kiedy siedzi skulona w bunkrze podczas wycieczki z Danielem i Joasią atakowana przez traumatyczne wspomnienia; kiedy proste radości poranka w domu pielgrzyma okazują się więcej ważyć niż egzystencjalny ból; kiedy droczy się z Adamem siedzącym na parapecie...I znowu wraca Zofia-tło, Zofia-fresk, Zofia-słuchacz; Zofia-ekran, na którym wyświetla swój film stary Czerski.
Czytać?
Czytać!
Czyta się niemal doskonale, choć przyznaję: zdarzało mi się przebiec wzrokiem (galopem...) kilka akapitów bez uszczerbku dla lektury. Wracałam, tak, wracałam później wielokrotnie. Bo "Rozwiązła" to powieść do wracania jest.
Historia miłosna z czasów "komuny" (tu proszę wstawić daty z życia Hanki, Kuby, Edwarda oraz z Waszego) jest wciągająca; opowiedziana se swadą przez zżeranego nostalgią dandysa, nie męczy nadmiarem martyrologii ani nachalnymi komentarzami. Jest chyba najciekawszym elementem w tej układance (czyż nie tak miało być?); kiedy wychodzimy z ciemnego dusznego pokoju Edwarda na zalaną słońcem ulicę, pojawia się nadzieja, że wszystko można zacząć od początku: jak u Szymborskiej-koniec i początek, koniec i początek, koniec i początek...
Prawda, jest jeszcze przecież Daniel i jego dziwaczny pomysł na habilitację.
Wątek Ludkina, ekscentrycznego komunisty-filozofa przewija się w rozmowach bohaterów przez całą akcję powieści, ale samego Ludkina poznajemy dopiero u kresu podróży Zofii w fantazmatyczny świat wspomnień. Zasypie ją jeszcze, zanim zamkniemy okładki "Rozwiązłej", gradem kamyczków do ogródka wątpliwości: opowie o Bogu-samobójcy, życiu zwielokrotnionym przez bycie nie tylko sobą...
Czytać?
Czytać!
Chodzi za człowiekiem ta "Rozwiązła" i niczego tak naprawdę nie rozwiązuje.
I wbrew tytułowi dobrze to niej świadczy.
PS Sam Autor interpretuje tytuł swej powieści w kategoriach ambiwalencji znaczeniowej: "rozwiązłość" jest przeciwieństwem "związania". Trafna to intuicja. Podpisuję się pod nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pokrytykowałbyś trochę...:) Zapraszam